Mam świadomość jak wiele zawdzięczam Bogu

Rok 2009 był przełomowym w moim życiu. Osiągnęłam szczyt moich możliwości i to chyba w każdej dziedzinie życia. Upragnione, piękne czteropokojowe mieszkanie, samochód, wysokie państwowe stanowisko, pieniądze i powodzenie u mężczyzn. Niekończące się pasmo sukcesów fetowane alkoholowymi imprezami do białego świtu, seksem i wystawnym życiem. Próżność mieszała się z samozachwytem, nie liczył się dla mnie ani Bóg, ani rodzina. Zabiegałam tylko o wygląd zewnętrzny i poklask otoczenia. Chcąc zaskarbić sobie grono przyjaciół pozowałam na miłą, hojną, dobrą i pomocną każdemu. Byłam duszą towarzystwa a tak mi się przynajmniej wtedy wydawało.

Mówią, że na szczycie wygodnego życia siedzi diabeł…Może to wydaje się śmieszne, ale nie musiałam zbyt długo czekać żeby się o tym boleśnie przekonać. Podczas jednej z imprez zadzwoniła moja kuzynka z wiadomością, że umiera moja matka. Pierwsza moja myśl była taka, że oczywiście nie ma kiedy umierać tylko w chwili kiedy bawię się w najlepsze w otoczeniu młodych mężczyzn. Z matką nie utrzymywałam kontaktów z powodu jej alkoholizmu, ale wtedy gdy kuzynka zadzwoniła jednak przerwałam zabawę i pojechałam do niej. Gdy weszłam do mieszkania, które było niemiłym wspomnieniem mojego dzieciństwa zobaczyłam ją leżącą na łóżku, bezradną jak niemowlę. Nie wiem co wtedy czułam, ale na pewno nie był to ani smutek ani żal. Gdy otworzyła oczy, zobaczyłam w nich strach, wręcz przerażenie a może nawet nienawiść. To nie były oczy MATKI…

Zadzwoniłam po pogotowie, które zabrało ją do szpitala, z którego już do domu nie wróciła. Przychodziłam tam codziennie i codziennie widziałam jego, czułam jego oddech, jego smród. Stał tam razem ze mną i czekał. Bałam się, ale moja matka nie miała już nikogo kto by z nią był w ostatnich chwilach jej życia, więc stałam tam i patrzałam na jej przerażenie, słuchałam jej wprost nieludzkiego krzyku, patrzałam jak zapięta pasami szamota się i próbuje uciekać. Nie zrobiłam wtedy nic, bo pewnie już wtedy byłam i ja przez niego opętana. Mam nadzieję, że moja matka mimo wszystko nie została potępiona, że szatan odszedł z pustymi rękoma. Matka wiele razy śniła mi się smutna, jakby chciała mi coś przekazać, ostrzec mnie…Od jej śmierci moje życie legło w gruzach. Jak w efekcie domina zaczęło się wszystko sypać. Zaczęły mnie nękać poważne choroby; nadciśnienie, astma, potworne bóle kręgosłupa uniemożliwiające sprawne poruszanie się.

Najpierw straciłam pracę. Utrata pracy spowodowała brak przypływu gotówki, mieszkanie poszło do licytacji, samochód został sprzedany za długi. Przyjaciele nagle opuścili mnie a w ich miejsce zaczęli dzwonić i przychodzić komornicy. Coraz częściej sięgałam po alkohol, silne środki przeciwbólowe i nasenne. Nie mogłam w nocy spać a w dzień nękały mnie uporczywe myśli, ciągły niepokój i lęk. Moje życie stało się piekłem na Ziemi. Nie opuszczały mnie myśli samobójcze. Bałam się wejść do Kościoła a widok z mojego okna krzyża na wieży napawał mnie wstrętem. W końcu będąc już u kresu wytrzymałości zadzwoniłam do mojego znajomego, który od ponad 20 lat modlił się za moją zbłąkaną duszę.

Opowiedziałam mu całą tą historię a on zaproponował mi spotkanie z Ojcem Karmelitą, który w Gdańsku każdego 16-go dnia miesiąca odprawia msze karmelitańskie. Zanim jednak do niego dotarłam dałam się znajomemu namówić na uczestnictwo w takiej mszy. Wtedy jeszcze nie wierzyłam, że cokolwiek może się w moim życiu odmienić. Bardziej z ciekawości doczekałam do końca. Widziałam jak ludzie po nałożeniu rąk Kapłana osuwali się na ziemię. Serce biło mi mocno, strach mnie paraliżował, ale zostałam tam. W tygodniu spotkałam się z Ojcem Adamem na indywidualnym spotkaniu, w trakcie którego opowiedziałam mu całą historię mojego życia, płacząc i żałując za wszystkie grzechy które popełniłam.

Ojciec Adam wyspowiadał mnie, przyjął do bractwa Szkaplerza Świętego oraz udzielił Komunii Świętej. To było dokładnie rok temu. Już, gdy opuściłam klasztor byłam innym człowiekiem. Byłam lekka, radosna, tak wiele pokoju było w moim sercu. Przyrzekłam sobie, że już nigdy nie dopuszczę żeby szatan zawładnął moją duszą. Medalik z wizerunkiem Pani z Karmelu noszę na szyi i nigdy nie ściągam. Wierzę, że Matka Boska chroni mnie przed złem. Zaczęłam gorliwie się modlić, czytać Pismo Święte i inne książki, które są dowodem istnienia żywego Boga. Co niedzielę uczestniczę we Mszy Świętej przystępując do Świętych Sakramentów. Każdego 16-go dnia miesiąca z radością jadę do Gdańska by tam chwalić i adorować Boga. Zmieniłam się…teraz widzę wszystko jasno, ten bród w którym się babrałam, tych pseudoprzyjaciół, te wszystkie marne rzeczy o które zabiegałam. Nagle zrozumiałam jak wielki pokój przynosi miłość Boga. Jakie to proste; wystarczy kochać, wierzyć, ufać i wszystko masz. Bóg naprawdę wie czego potrzebuję i wszystko mi ze swoją Ojcowską miłością daje.

Po rezonansie kręgosłupa miałam skierowanie do Akademii Medycznej na operację. Pojechałam tam i powiedziałam, że nie jest mi już potrzebna bo Matka Boża Szkaplerzna wyprosiła u swojego Syna łaskę uzdrowienia dla mnie. O dziwo Pani doktor nie wyśmiała mnie. Nie muszę już brać tabletek przeciwbólowych, mogę swobodnie przewracać się na łóżku, mogę chodzić bez żadnych problemów a przecież już był moment, że myślałam, że nie obejdzie się bez wózka inwalidzkiego. Dla mnie to prawdziwy cud. Z dnia na dzień też przestałam pić alkohol i nagle okazało się jak piękny i kolorowy jest świat i nie potrzeba alkoholu żeby radzić sobie z problemami codziennego życia. Bóg wie czego potrzebuję i wystarczy, że go poproszę w szczerej i ufnej modlitwie i daje mi to co dla mnie najlepsze. Chodzę spać z dziękczynieniem na ustach, śpię jak niemowlę w czułych objęciach matki, wstaję spokojna i radosna, pełna miłości i ufności.

Mam świadomość jak wiele zawdzięczam Bogu i chcę go wielbić do końca moich dni. Ojciec Góra w jednym z kazań powiedział, że wiara człowieka jest podobna do drogi, która prowadzi do Klasztoru Jasnogórskiego. Gdy się do niego zbliża to raz jest widoczny a raz nie, ale cały czas do niego się zbliżamy. Podobnie my ludzie, raz widzimy Boga, ale są też w naszym życiu momenty, że wydaje nam się, że On nie istnieje. Ważne jest żeby iść naprzód, ciągle do Niego. Wiem, że nisko upadłam, wiem, że dosięgnęłam dna, wiem jak blisko był szatan, ale też wiem, że Pan nie zostawia nikogo na potępienie, że wyciąga ręce i mówi: „ Przyjdźcie do mnie wszyscy” Jestem Panie i zawsze już będę bo Ty jesteś drogą, prawdą i życiem.


Nasze intencje modlitewne: