Wiedziałam o istnieniu Boga, ale dopiero teraz wiem, że jest żywy i obecny

Mam na imię Kasia, mam 28 lat. Chciałam opowiedzieć jak w swoim życiu spotkałam Boga i jak uwolnił mnie od przekleństwa. Pochodzę z katolickiej rodziny. Zawsze chodziliśmy do kościoła. Jednak w pewnym momencie zaczęłam się buntować; no bo chodzę do kościoła, modlę się, ale co mi to daje, niczego nie dostaje, w kółko to samo…Jednak nie rezygnowałam z uczestnictwa w mszy świętej. 

Az w końcu nastał taki moment kiedy stwierdziłam, że nic mi nie wychodzi w życiu. Będąc po studiach nie mogłam znaleźć żadnej pracy, relacje damsko-męskie też były w kiepskiej formie. Wiele nowych sprzętów jakie zakupiliśmy od razu zaczęły się psuć, co było dziwne. Relacje w naszej rodzinie też pozostawiały wiele do życzenia.  Nic nie wychodziło, wszyscy zawodzili. 

Pomyślałam, że może Bóg jest w stanie mi pomóc. Takim przełomem były święta wielkanocne w 2009 roku. Niesamowitym przeżyciem było triduum paschalne. Super atmosfera, fajne kazanie, zmartwychwstały Chrystus. Poczułam wreszcie Boga oraz…ból w lędźwiowej części pleców. 

Myślałam, że to sprawa długiego siedzenia w ławce podczas tych trzech dni. W zasadzie bardziej męczyło mnie to, że w ogóle jest i nie chce przejść niż to, że bolało. To był tępy ból, czasami ostro zabolało, ale przy zmianie pozycji ustawało. Żadne maści i plastry rozgrzewające nie przynosiły ukojenia. 

To był też czas kiedy modliłam się za rozpadające się małżeństwo z mojej rodziny. Któregoś dnia trafiłam do Siedleczki na msze uzdrawiającą. Małżeństwo nie ocalało jednak ja zaczęłam poznawać Boga. 

Mszę prowadził ją o. Józef Witko. Pamiętam,  że podczas adoracji, która trwała bardzo długo, bolały mnie kolana. Z bólu prawie leżałam na sąsiedniej ławce i kiedy padły słowa, że Pan Jezus uzdrawia młodą kobietę z bólu kolan, który odczuwała podczas adoracji, nagle podniosłam się i zauważyłam, że nic mnie nie boli. Nie do końca wierzyłam, że te słowa mnie dotyczą i pewnie dlatego nie podeszłam później do ołtarza na modlitwę z nałożeniem rąk, kiedy zapraszał o. Witko. Dopiero po czasie docierał do mnie ten cud. Przybliżałam się do Boga, więcej i gorliwiej się modliłam. Chodziłam często na msze święte, przyjmowałam komunie, poznałam nowennę pompejańską. Czytałam wiele książek o tematyce religijnej. Poznałam ojca Pio i siostrę Faustynę, której Dzienniczek czytałam z wielkim przejęciem. Jej słowa dotykały mojego serca. Stali się moimi ulubionymi świętymi. Modliłam się za ich wstawiennictwem. Zakochałam się w Bogu. Na rozmowie u ojca Malińskiego nauczyłam się wybaczać i modlić do Ducha Świętego. 


Nasze intencje modlitewne: