Część druga: diabły
87. Różnica pomiędzy nawiedzeniem i opętaniem
Dwa stany diabelskiego nawiedzenia i opętania rozróżnia się uważając, iż w wypadku opętania diabeł działa na ciało od wewnątrz, podczas gdy w wypadku nawiedzenia dręczy ciało z zewnątrz. Nawiedzenie przybiera formę albo gwałtownego i trwałego kuszenia, albo zewnętrznego oddziaływania na pięć zmysłów. Opętanie to obecność diabła w ciele osoby opętanej. Diabeł nie jednoczy się z ciałem w ten sam sposób jak robi to dusza, ani nie wchodzi do jej wnętrza. Będąc obecnym w ciele, może bezpośrednio oddziaływać na członki ciała, powodując całą gamę uciążliwych ruchów, prowadzących często aż do fizycznego uszkodzenia.
88. Nawiedzenie i dokuczliwe działania diabła
W tym rozdziale wymienimy różne bezeceństwa i obrzydliwe uczynki czynione przez demony, aby świętych rozpraszać, dokuczać im i odwracać ich uwagę. Próbowały to robić wywołując przykre dla pięciu zmysłów człowieka zjawiska.
Atakowały wzrok ukazując się pod strasznymi postaciami takimi, jak: uzbrojeni mężczyźni, odrażające zwierzęta, wilki, dzikie niedźwiedzie, ropuchy, węże itp., które wszystkie zamierzały zaatakować świętych (zob. rozdz. 86).
Atakowały słuch bluźniąc, wypowiadając obsceniczne słowa, wydając okrzyki, piski, jęki i hałasy wszelkiego typu jak te, których doświadczał Proboszcz z Ars i wielu innych świętych (zob. rozdz. 90).
Atakowały smak przez, na przykład, zanieczyszczanie w okropny sposób wszystkiego, co miało być zjedzone przez siostrę Weronikę, kapucyńską zakonnicę.
Nękały węch silnym i nieprzyjemnym zapachem, co było zauważalne nie tylko przez świętych, lecz także przez wiele innych osób przebywających w pobliżu świętych i przez osoby znajdujące się w innych częściach budynku. Zdarzenie takie miało miejsce, kiedy św. Franciszka Rzymianka pomyślała, że ciało w stanie kompletnego rozkładu zostało przyniesione w pobliże i przysunięte do jej twarzy. Jej odzienie cuchnęło nadal nawet po kilku praniach (zob. rozdz. 91).
Atak na zmysł dotyku jest bardzo częstym działaniem diabła. Dręczy on ciało bijąc je, drapiąc, gryząc i kopiąc, czasami wywołując poważne obrażenia. Mówi się, iż służebnica Boża Agnieszka z Langeac była bita dwa razy w tygodniu przez cztery lata przed jej ślubami. Ojciec Pio cierpiał niemiłosiernie z rąk demonów, podobnie jak wielu innych świętych, których wkrótce przedstawimy (zob. rozdz. 89).
Najwcześniejszy opis takich ataków daje nam św. Paweł, kiedy pisze: „Aby zaś nie wynosił mnie zbytnio ogrom objawień, dany mi został oścień dla ciała, wysłannik Szatana, aby mnie policzkował – żebym się nie unosił pychą. Dlatego trzykrotnie prosiłem Pana, aby odszedł ode mnie” (2 Kor 12, 7–8).
Innym wczesnym przykładem takich ataków jest ten przeczytany w żywocie św. Meinrada (797 – 861). Jego historia opowiada, że przebywał w swojej pustelni na górze Metzel, gdzie był narażony na ataki dużej grupy demonów ciemności, których mnogości nie dało się zliczyć. Gromadziły się wokół niego i szeptały do jego uszu okropne groźby. Przybierały przerażający wygląd robiąc przy tym tyle hałasu, iż nawet drzewa zdawały się być tym dotknięte. Uważa się, że św. Meinrad w ciągu całego zdarzenia pozostawał spokojny, a nawet odwiedził go anioł, który dodał mu otuchy i szybko odpędził złe duchy, które już nigdy więcej go nie nękały.
W żywocie św. Benedykta (480 – 550) czytamy o dręczeniu, które zostało też opisane w Acta Sanctorum autorstwa bollandystów. Można tam przeczytać się, że kiedy św. Benedykt po raz pierwszy pozostawał w jaskiniach w Subiaco, kilka kilometrów od Rzymu, diabeł dobrze wiedział o dobru, jakie zakon św. Benedykta uczyni dla Kościoła i próbował rozproszyć myśli świętego. Lecz ten wysiłek należy ocenić jako nieporadny. Podobno Szatan zmienił się w kosa, który zaczął krążyć wokół pustelnika i czasami zbliżał się tak bardzo, że święty mógł z łatwością go złapać. Ponieważ zachowanie ptaka było niezwykłe, święty szybko stał się podejrzliwy i uczynił Znak Krzyża. Podejrzenia potwierdziły się, bo kos momentalnie zniknął.
Z historii o dominikaninie, św. Piotrze z Werony (1205 – 1252) dowiadujemy się, że ogromne tłumy zbierały się aby usłyszeć modlitwę świętego. Pewnego dnia, kiedy tłum był aż tak wielki, iż święty musiał modlić się na dworze, diabeł pod postacią czarnego konia wbiegł galopem w tłum, tratując wiele osób, we wszystkich zaś wzbudzając lęk. Zarejestrowano, że: „Święty uczynił po prostu Znak Krzyża i zjawa zniknęła, a wszyscy zgromadzeni widzieli, jak niczym dym rozwiała się w powietrzu”.
Dowiadujemy się o jeszcze jednej dokuczliwości czynionej przez diabła, aby odciągnąć świętego od modlitwy. Pewnego wieczoru, kiedy św. Koleta (1381–1447) czytała swój modlitewnik, zły duch zdmuchnął lampę, której używała. Święta znowu ją zapaliła, ale ogień ponownie został zdmuchnięty. Raz jeszcze ją zapaliła i znowu została zgaszona. Demon szydził z niej i w końcu popsuł lampę i wylał oliwę na książkę. Mimo wszystko święta przetrzymała te wybryki ze spokojem i cierpliwością.
Św. Teresa z Avila (1515 – 1582) relacjonuje, że pewnego dnia: „Kiedy się modliłam, zobaczyłam obok siebie diabła, strasznie wściekłego, drącego jakieś papiery, które trzymał w ręce. Bardzo się uradowałam, bo pomyślałam, że to znaczy, iż została wysłuchana moja modlitwa”. Innym razem święta przebywała w oratorium, powtarzając jakieś modlitwy, „kiedy naprawdę sam diabeł pokazał się na książce”. Pomyślała, że zrobił to w tym celu, aby przeszkodzić jej w dokończeniu modłów. Święta pisze: „Przeżegnałam się i zniknął. Potem zaczęłam od nowa i on wrócił. Myślę, że zaczynałam tę modlitwę trzy razy i nie mogłam jej skończyć, dopóki nie pokropiłam go święconą wodą”.
Św. Teresa w swojej Autobiografii pisze o swoich mnogich doświadczeniach z diabłami i o ich widzeniach. Relacjonuje jedno zdarzenie, „które napędziło mi stracha”.
Przebywałam w miejscu, w którym umarł pewien człowiek. Jak było mi wiadome, przez wiele lat prowadził bardzo grzeszne życie. Lecz przez dwa ostatnie lata był chory i pod pewnym względem wydawało się, że wyprostował drogi swego życia. Zmarł bez spowiedzi, lecz mimo wszystko myślałam, iż nie zostanie potępiony. Jego ciało leżało owinięte w całun, a ja ujrzałam ogromną liczbę diabłów szykujących się by je zabrać, a tymczasem najwyraźniej bawiących się nim i brutalnie je traktujących; ciągnęły je wokoło za pomocą wielkich haków. (…) Podczas reszty uroczystości pogrzebowej nie widziałam diabłów, ale później, kiedy ciało zostało już złożone w grobie, był ich tak ogromny tłum czekający na zabranie swojej własności, iż nie mogłam uwierzyć własnym oczom. (…) Jeśli one w taki sposób traktowały nieszczęsne ciało, pomyślałam sobie, co robią z duszą?
Święta dzieli się z nami pewną głęboką myślą: „Gdyby Bóg sprawił, że te straszne rzeczy, które zobaczyłam, mogły być widziane przez każdego, kto wiedzie grzeszne życie! Myślę, że byłaby to wielka zachęta do poprawy”.
Św. Teresa opowiada też, że pewnego razu diabeł był przy niej przez pięć godzin: „zadając mi takie okropne bóle i sprawiając zarówno wewnętrzną i zewnętrzną udrękę, iż nie mogę uwierzyć, abym mogła je dłużej znosić”. Dodaje, że siostry, które z nią przebywały, były ogromnie przestraszone „i nie miały lepszego pomysłu na to, co można dla mnie zrobić, niż ja sama”. Św. Teresa użyła święconej wody i modlitw, aby zwalczyć ataki i dokuczliwe działania złych duchów.
Świadek licznych objawień i osoba, której przez większość życia towarzyszyła widzialna obecność anioła, św. Franciszka Rzymianka (1384 – 1440) także była niepokojona przez uczynki demonów, które wielokrotnie próbowały przeszkodzić w jej modlitewnym życiu i dobroczynności. Jedno szczególnie dokuczliwe zdarzenie, które jednak święta przyjęła z wielką pokorą, miało miejsce, kiedy diabeł chwycił ją za włosy, uniósł i trzymał zawieszoną nad przepaścią. Zdarzenie trwało kilka minut zanim wezwała imię Jezusa i została uratowana. Można sobie tylko wyobrazić jej wdzięczność za wybawienie, gdyż natychmiast obcięła swoje piękne włosy i złożyła je w ofierze dziękczynnej Bogu, który ją ocalił.
W innym rozdziale tej pracy opowiadamy o bolesnych atakach diabła, których skutki wycierpiał Proboszcz z Ars, św. Jan Maria Vianney (1786 – 1859). Dodatkowo, oprócz tych bolesnych doświadczeń, zdarzały się dokuczliwe działania, które święty cierpliwie znosił. Jedno takie zdarzenie miało miejsce 4 grudnia 1841 roku i zostało opowiedziane przez świętego Proboszcza opatowi Toccanier. Proboszcz wyjawił: „Ostatniej nocy diabeł przyszedł do mojego pokoju, gdy recytowałem brewiarz. Ciężko dyszał i zdawał się wymiotować na podłogę, nie wiem co, ale wyglądało to jak kukurydza albo jakieś inne ziarno. Powiedziałem mu: «Udaję się do Providence opowiedzieć im o twoim zachowaniu tak, że będą mogli tobą pogardzać!»” Święty dodał, że demon natychmiast zniknął.
Kucharka z Providence, Marie Filliat, także była niepokojona przez działania diabła. Podaje, że pewnego razu: „po dokładnym oczyszczeniu rondla, napełniłam go wodą na zupę. Zauważyłam małe kawałki mięsa. Dzień był jednym z dni postnych, opróżniłam więc garnek, przepłukałam i ponownie napełniłam wodą. Kiedy zupa była gotowa do podania na stół, zauważyłam, iż ponownie pływają w niej kawałki mięsa. Proboszcz, gdy mu o tym powiedziałam, odrzekł: «Diabeł uczynił tę rzecz; podaj zupę taką jaka jest»”. Takie dokuczliwe przypadki dotyczące tego świętego i osób znajdujących się wokół niego są liczne.
Pielgrzymka do Rzymu natchnęła św. Klemensa Marię Hoffbauera (1751–1828) do wstąpienia do zakonu redemptorystów. Po święceniach wyjechał ze swojego rodzinnego Wiednia do Warszawy, gdzie stał się główną postacią duchowego i intelektualnego życia miasta, głosząc kazania zarówno po niemiecku, jak i po polsku. Założył kilka szkół i innych instytucji dla młodzieży i spędzał aż osiemnaście godzin w konfesjonale, odpuszczając grzechy i kierując sumieniami. Jest podziwiany za ogromną pracę, jaką wykonał i za niesłabnącą energię w służeniu ludowi Bożemu.
Jego dokonania najwyraźniej doprowadzały demony do wściekłości, gdyż te wiele razy próbowały zniszczyć jego osiągnięcia. Świadkowie w jego procesie beatyfikacyjnym zapewniali o istnieniu tej diabelskiej działalności. W 1801 roku, podczas nauczania o Najświętszym Sakramencie, skierowanego do wielkiego tłumu zgromadzonego w jego warszawskim kościele, dało się słyszeć głośne hałasy jakby duszącego się dziecka, lecz żadnego dziecka nie znaleziono. Innym razem, przed Komunią świętą, można było usłyszeć głośny pomruk i głos krzyczący: „Uduszono dziecko!” Chwilę później inny głos zawołał: „W tłumie właśnie umarła kobieta!” Zgromadzeni bardzo się bali, lecz i tym razem poszukiwanie ofiar okazało się nieskuteczne. Potem w całym kościele rozległy się okrzyki: „Pożar! Pożar! Kościół płonie!” Pojawił się ogień i dym, i nawet osoby z zewnątrz widziały płomienie, lecz kiedy przybyła straż pożarna ani dym, ani ogień nie były widoczne. Całe wydarzenie przypisano działalności diabła.
W żywocie św. Antoniego z Padwy (1195 – 1231) czytamy o diabelskich sztuczkach, które miały miejsce w Brive, miejscu, w którym założył małą pustelnię. Przyjmował tam ludzi, którzy pragnęli naśladować jego umiłowanie ubóstwa i samotności. Pewnego razu, kiedy znajdowali się w wielkiej biedzie z powodu braku żywności, zwrócili się o pomoc do mieszkańców pobliskiej wioski. Pewnego wieczoru kilku jego kompanów widziało bandę awanturników niszczących pole jednego z dobroczyńców i pospieszyło zawiadomić o tym świętego. Św. Antoni bardzo spokojnie odparł: „Nie bójcie się. To nic innego tylko diabelska sztuczka, mająca odwrócić waszą uwagę”. Trudno w to uwierzyć, lecz następnego dnia okazało się, iż pole pozostało nienaruszone.
Wściekłe wysiłki diabła, aby wywołać strach u podróżujących towarzyszy św. Pawła od Krzyża (1694 – 1775) miały miejsce w trakcie jego podróży do Pizy, gdzie został zaproszony przez markiza Montemar, aby nauczać żołnierzy. W połowie podróży, którą św. Paweł odbywał na statku Royal Felluca, rozpętał się okropny sztorm. Statek wkrótce do połowy wypełnił się wodą i marynarze myśleli, że może zatonąć. Mimo to zwinęli żagle i próbowali wiosłować w stronę lądu, ale szybko dostrzegli bezcelowość swoich wysiłków.
Gdy pogodzili się z tym, iż okręt rychło zatonie, św. Paweł od Krzyża stanął na rufie ze wzniesionymi ramionami i krucyfiksem w dłoni. Zwracając się do przerażonych marynarzy rzekł: „Moje dzieci, niczego się nie bójcie, zaufajcie Bogu i Błogosławionej Dziewicy. Sztorm spowodowały diabły, które mnie prześladują”. Potem wszyscy widzieli, jak pobłogosławił morze i zwrócił się do Jezusa, który kiedyś uspokoił wodę i wiatr dla przestraszonych Apostołów. Zanim św. Paweł określił sztorm jako sprawkę Szatana, statek był pełnych pięć mil od lądu; lecz po jego modlitwach znalazł się nagle bezpiecznie pod wieżą Monterno. Nieoczekiwane przybicie do lądu uznane zostało przez wszystkich za cud, co wyrażono okrzykami: „Cud, cud!”
Kiedy św. Antoni Maria Claret (1807–1870) głosił nauki w Sarreal, tak wielu ludzi gromadziło się, aby go usłyszeć, iż kościół był wypełniony po brzegi a wielu nie udało się dostać do środka. Podczas jednego szczególnie żarliwego kazania, wielki kamień oderwał się od wieży i spadł pomiędzy ludzi. Natychmiast święty uspokoił zgromadzonych, ogłaszając, że demon chciał zniszczyć owoce jego nauk, ale Bóg nie pozwolił uczynić nikomu krzywdy.
Mówi się, iż żaden odłamek kamienia nikogo nie uderzył; a cud ten „zwiększył zapał i entuzjazm zgromadzonych tak, iż diabeł został pokonany”.
Diabeł stale przeszkadzał w wysiłkach św. Benedykta (480 – 550), mających na celu wybudowanie klasztoru na Monte Casino. Demon był tak wściekły z powodu tej świętej pracy, że zburzył mur i zabił przy tym jednego z mnichów. Zakonnicy natychmiast zanieśli zmarłego do św. Benedykta, który przywrócił go do życia.
Podczas procesu beatyfikacyjnego brata Andrzeja z Montrealu, czyli Alfreda Bessette (1845 – 1937) promotor wiary spytał Józefa Pichette, osobę świecką i jednego z najbliższych przyjaciół brata, czy brat był kiedykolwiek dręczony przez diabła. „Adwokat diabła” pytał pana Pichette zwłaszcza o incydent, który miał miejsce podczas powiększania prezbiterium w 1928 roku. Pan Pichette opowiedział, że po tym jak on i brat Andrzej modlili się w krypcie, wrócili do prezbiterium i minęli miejsce, gdzie robotnicy usunęli starą posadzkę pozostawiając dziurę wielkości około czterech i pół na trzy metry i głęboką na metr. Wzdłuż jej krawędzi leżała deska szeroka na około pół metra. Józef Pichette kontynuuje:
Staliśmy na niej [desce] zwróceni tyłem do ściany, a brat Andrzej wyjaśniał mi, jak zostaną połączone stare i nowe konstrukcje. Brat krzyknął: „Jaki Bóg jest dobry!” Nie miał czasu, aby skończyć zdanie, gdyż nagle opuścił miejsce przy mnie, jakby chciał przelecieć nad ziejącym u naszych stóp otworem. Uniósł się, nie przymierzając się w ogóle do skoku i wylądował po drugiej stronie, uderzając głową o deskę i pozostał tam z nogami zwisającymi w dół, a ja pobiegłem po pomoc. Moim zdaniem ten skok wydawał się mieć około trzy i pół metra i nie mogłem zrozumieć, jak człowiek mógł tak daleko skoczyć.
Rok później, kiedy Józef Pichette był w oratorium, brat Andrzej pokazał mu książkę – żywot siostry Marii Marty Chambon (jej proces beatyfikacyjny rozpoczął się w 1937 roku), a szczególnie jedną stronę, która mówiła, iż diabeł wiele razy przenosił w podobny sposób tę siostrę. Pan Pichette powiedział: „Wtedy w końcu zrozumiałem, że skok, który brat Andrzej wykonał rok wcześniej, musiał zostać spowodowany przez diabła”.
Bardzo trudno jest w odpowiedni sposób opisać działania diabłów, których doświadczyła bł. Maria Fortunata Viti (1827– 1922). Pewną liczbę tych nieprzyjemnych incydentów podaje jej biograf: na przykład raz kończyła ona pewien pilny haft, gdy zginęła jej szpulka nici. Szukając jej bardzo uważnie, w końcu znalazła ją starannie ukrytą pod poduszką. Innym razem, kiedy usiadła przy kądzieli, aby skończyć przędzę, nagle „zobaczyła jak jakieś niewidzialne ręce poderwały wcześniej przygotowaną do pracy przędzę i rzucały nią we wszystkich kierunkach”. Znowu innym razem, gdy się rano ubierała, odkryła, iż zginął jeden z jej butów. Znalazł się później w izbie chorych. Diabeł nie tylko sprawdzał jej cierpliwość przekładając przedmioty, ale również psując lub niszcząc rzeczy, które robiła.
Najbardziej dokuczliwe działanie diabła miał miejsce w jadalni. Siostry, które pracowały w kuchni zwróciły uwagę, iż błogosławiona z niechęcią spożywa postawione przed nią jedzenie. Kiedy ją o to zapytano, święta zakonnica, w swojej prostocie i szczerości wyjawiła, iż widok jedzenia przyprawia ją o mdłości od czasu, gdy diabeł sprawił, że wygląda ono jakby chodziły po nim żywe larwy i obrzydliwe robaki. Wiemy, że bł. Maria pozostała niewzruszona podczas tych wszystkich ciężkich prób i tym sposobem zwyciężyła diabelskie zamiary. Jej biograf zapewnia nas, że:
Siostra Fortunata pozostawała za każdym razem tak prostolinijna i szczera, tak skromna i uległa, i posiadała tak wyraźny zmysł praktyczności, iż nie może być tutaj mowy o wymysłach jej wyobraźni, chorej fantazji czy histerycznych halucynacjach.
Wiemy, że bł. ojciec Pio był nie tylko często fizycznie atakowany przez diabła, ale także doświadczył innych dokuczliwych jego działań. Dowiadujemy się, iż przez kilka lat ojciec Agostino wymieniał listy ze stygmatykiem, ale w 1912 roku otrzymał list usmarowany atramentem i trudny do odczytania. Anioł Stróż świętego księdza podpowiedział ojcu Agostino, aby umieścił krucyfiks na zaplamionych literach, co też uczynił. Prawie natychmiast stały się na tyle czyste, że mógł je przeczytać.
Teraz przedstawimy uczynki diabła, których dokonał, aby zademonstrować swoje niezadowolenie z powodu ogłoszenia przez papieża Piusa IX dogmatu o Niepokalanym Poczęciu. Wydarzenia rozpoczęły się w nocy 8 grudnia 1854 roku, po dniu radości i modlitw ku czci Niepokalanego Poczęcia, w Domu Macierzystym Sióstr Szkolnych NMP w Milwaukee.
Kiedy kandydatki (młode dziewczęta wstępujące właśnie do zakonu) weszły do swoich sypialni, zauważyły, że na ich łóżkach została rozlana woda. Po doprowadzeniu wszystkiego do porządku, przespały noc spokojnie i bez przeszkód. Jednakże następnej nocy zagłębienia w ich poduszkach były wypełnione wodą, a nic poza tym nie było mokre. Czasami znajdowały wodę w swoich nocnych czepkach, które mimo to stały sztywno na ich łóżkach. Czasami dzwon znajdujący się w pomieszczeniu poniżej głośno się odzywał. Przedmioty pozostawione na stole w dormitorium przesuwały się z miejsca na miejsce, chociaż nie widziano, aby ktoś je przenosił. Często kandydatki otrzymywały gwałtowny cios w ucho od niewidzialnej ręki. Noce, w czasie których te wydarzenia nie miały miejsca, obfitowały w inne niedogodności. Wtedy, na przykład: „brudna woda kapała z sufitu, niezwykłe dźwięki budziły je ze snu, nieprzyjemny zapach wypełniał ich szafy i pokoje, a także znaleziono ich ubrania pocięte na kawałki tak, iż nie można ich było już nosić”.
Matka Przełożona od samego początku wiedziała, że sprawcą tych kłopotów były siły nieczyste, ale świadoma była, że Królowa Nieba i Ziemi, której poświęcony był zakon, ochroni je i przyniesie wybawienie. Z drugiej strony kandydatki zaczęły cierpieć z braku snu i ciągle rosnącego niepokoju, iż mogą nie wytrwać w swoich postanowieniach. Matka Karolina zaprosiła biskupa Henni, aby zobaczył budynek i wysłuchał indywidualnych raportów. W końcu biskup orzekł, że diabeł usiłował zniszczyć postulaturę, która była wtedy pełna kandydatek. Ostrzegł także: „Zważajcie, aby nie było pośród was jakiejś pośredniczki, przez którą on działa”.
Okazało się tak właśnie być, kiedy wyszło na jaw, że jedna z kandydatek zataiła przed siostrami pewien problem. Tak się stało, że ta młoda dama miała wyjść za mąż, ale udało jej się uniknąć tego zobowiązania, wstępując do wspólnoty. Odrzucony zalotnik zemścił się „wzywając siły zła na wspólnotę”. Kiedy biskup się o tym dowiedział, polecił jej opuścić zakon. Po tym wszystko wróciło do normy.
Znalazły się osoby spoza zgromadzenia, które dowiedziawszy się o tych wydarzeniach, sugerowały, że owe incydenty mogły powstać w naturalny sposób. Jednak odpowiedź była zawsze taka, że to niemożliwe, gdyż bardzo szybko powołano komisje śledcze, zarówno wśród kandydatek, jak i sióstr. Nikomu nie pozwalano zostawać w tyle, kiedy wszystkich wołano do zwykłych zajęć. Jeśli jakaś kandydatka była niedysponowana, dwie lub trzy inne były wybierane losowo przez siostry, aby jej pomagać i pozostawać z nią do chwili, gdy będzie zdolna wrócić do swoich obowiązków. Możliwość, że te sztuczki były dziełem jednej lub większej liczby kandydatek została również odrzucona, gdyż „nikomu nie pozwalano o żadnej godzinie iść bez towarzystwa do dormitorium, którego drzwi pozostawały zamknięte, podobnie jak i te od wszystkich przylegających pokojów. Kiedy w nocy odzywał się dzwon, każdy dzwon znajdujący się w klasztorze był zamknięty w pokoju zajmowanym przez dwie siostry, które miały przy sobie klucz. Z początku podejrzewano oszustwo, lecz wydarzenia nie były spowodowane ludzkim działaniem”.
Wszystkie siostry, które doświadczyły diabelskich sztuczek w ten lub inny sposób, odczuwają taki sam sentyment, jak jedna z nich: „Nigdy nie żałowałam tego doświadczenia – to mi dobrze zrobiło”.