„Aniołowie i demony”

91. Diabły i ich odór

Skoro wiemy, że święci roztaczali wokół siebie niebiański zapach, znany jako zapach świętości, racjonalnym wydaje się być to, że demony mogły wydzielać odpychający zapach zła. Czytamy o jednym takim przypadku z życia św. Teresy z Avila (1515 – 1582), kiedy to cuchnący odór demonów został zauważony. Św. Teresa użyła święconej wody, aby pozbyć się kilku demonów. „Następne osoby, które weszły, dwie zakonnice, którym można śmiało wierzyć, gdyż nigdy nie skłamały, wyczuły bardzo brzydki, przypominający siarkę, zapach. Nie potrafiłam sama go wyczuć, ale utrzymywał się na tyle długo, aby one były w stanie go wyczuć”.

Św. Sulpicjusz Sewer w swojej biografii św. Marcina z Tours (316 – 397) opowiada o demonie, który po to, aby kusić świętego, przybył ubrany z królewskim przepychem i miał koronę ze złota. Deklarując w nadęty sposób, że jest Królem Chwały i Synem Boga, demon został mimo wszystko wygoniony z pokoju przez świętego, który rozpoznał przebranie. Lecz demon odpłacił się wypełniając pokój tak nieprzyjemną wonią, że św. Marcin również zmuszony był go opuścić.

Dowiadujemy się również, że jezuici, za życia założyciela Towarzystwa Jezusowego, św. Ignacego (1491 – 1556), wybudowali swoją siedzibę w pobliżu sanktuarium Matki Bożej z Loretto. To, że tyle dobra jest czynione przez księży doprowadziło demony do takiej wściekłości, iż usiłowały przeszkadzać. Mówi się, że cały dom był nawiedzony przez złe duchy, które często straszyły zakonników, czasami dręcząc ich fizycznie i pokazując iluzje przyjemności świata, aby skusić ich do odrzucenia swojego powołania. Pokazywano nie tylko przyjemne, ale również potępieńcze obrazy, z dźwiękami, które powodowały, że wielu ulegało zrozumiałemu przerażeniu. Sytuacja była na tyle poważna, że rektor uznał za niezbędne chodzić w nocy po korytarzu, aby dodać otuchy tym, którzy byli niepokojeni.

Wszyscy zakonnicy próbowali ignorować te wydarzenia, ale pewien belgijski nowicjusz był nadzwyczaj często odwiedzany przez diabła w przebraniu ciemnego, ubranego na zielono, mężczyzny. Gdy nowicjusz odpierał sugestie diabła, aby opuścić Towarzystwo, uczynił Znak Krzyża, co sprawiło, że diabeł wpadł w szał i cofnął się mówiąc: „Nie słuchasz dobrej rady”. Potem dmuchnął w twarz mężczyzny cuchnącym dymem, który zatruł pokój i korytarz przed nim na dwa dni. „Przykry zapach był wyraźnie wyczuwany przez osoby składające zeznania, a także wiele innych”. To zdarzenie zostało opowiedziane przez Oliviera Manareusa, rektora collegu w Loretto, w uroczystym zeznaniu złożonym „z zimną krwią dojrzałego wieku”.

Biografia bł. Marii Fortunaty Viti (1827 – 1922), benedyktyńskiej siostry świeckiej, ukazuje wiele przykładów, kiedy to diabeł próbował przeszkadzać w jej modlitwach i obowiązkach. Widząc, że nie zwycięży za pomocą swoich dokuczliwych działań, próbował działać na nią odorem, od którego robiło się niedobrze. Miało to miejsce pewnego dnia, kiedy szła do kaplicy. Nagle stało się bardzo ciemno, jakby gęsta mgła wypełniła okolicę. „Powietrze stało się tak żrące, że prawie nie mogła oddychać ani posuwać się naprzód. Gdy zrozumiała, że zjawisko to jest złudzeniem wywołanym przez złego ducha, z szacunkiem wezwała imię Jezusa i z przekonaniem uczyniła Znak Krzyża. Iluzja natychmiast zniknęła”.

92. Diabły i ogień

Wiemy, że diabły wyrażały swoje niezadowolenie ze świętości niektórych świętych i próbowały wywoływać zamieszanie oraz przeszkadzać w ich pracy, wzniecając prawdziwy ogień, albo wywołując jego złudzenie. Takie zjawisko miało miejsce za życia św. Benedykta (480 – 550), „ojca zachodniego monastycyzmu”, który założył opactwo na Monte Cassino. Św. Grzegorz Wielki, pisząc o cudach św. Benedykta opowiada, że gdy św. Benedykt po raz pierwszy wspiął się na szczyt Monte Cassino, miejsce, na którym obecnie wznosi się wspaniały klasztor, zburzył świątynię Apollina, przewrócił ołtarz, zniszczył posąg i przekształcił świątynię w kaplice Św. Marcina i Św. Jana. Lecz święty wiedział, że trzeba zrobić jeszcze więcej, aby z tego miejsca pozbyć się diabła. Wskazał jeden biały blok z marmuru, pod którym mnisi mieli kopać. Pod spodem znaleźli posąg z brązu.

Ponieważ miejsce to znajdowało się w pobliżu kuchni, zatem, jak pisze św. Grzegorz, posąg „został chwilowo wrzucony do kuchni”. Inny autor uważa, że mógł on zostać wrzucony na stertę leżących w kącie śmieci. Św. Grzegorz pisze dalej, że po skończeniu następnego posiłku i zamknięciu refektarza:

Nagle wydało się, że wydobył się z niego płomień i oczom wszystkich mnichów ukazała się kuchnia cała w ogniu. Gdy wlewali wodę, aby zgasić ten ogień, wybraniec Boży, słysząc tumult, przyszedł i dostrzegłszy, że oczom braci ukazał się ogień, a jemu nie, bezzwłocznie schylił głowę w modlitwie i zawoławszy tych, których widział oszukanych przez fałszywy ogień, kazał im zmrużyć oczy, by mogli dostrzec kuchnię, a nie te złudne płomienie, które wróg wywołał.

Podobny incydent miał również miejsce za życia św. Cuthberta (zm. 687), który posiadał wiele mistycznych talentów, w tym prorokowania i uzdrawiania. O św. Cuthbercie opowiada nam św. Beda Czcigodny (672–735), który pisał o nim w dziele Historia kościelna narodu angielskiego. Św. Beda opowiada nam jak pewnego dnia św. Cuthbert nauczał spory tłum zgromadzony w pewnej wiosce, kiedy zobaczył: „w myślach naszego starego wroga przybywającego, aby opóźnić dzieło zbawienia”. Aby zapobiec zamieszaniu, św. Cuthbert ostrzegł zgromadzonych: „Najdrożsi bracia, tak często jak słyszycie o głoszonych wam tajemnicach Królestwa Niebieskiego, powinniście słuchać z troską w sercu i z czujnymi uczuciami, ażeby diabeł, który zna tysiąc sposobów, żeby was skrzywdzić, nie przeszkodził wam, przez zbędne troski, usłyszeć słowa zbawienia”. Gdy tylko św. Cuthbert to powiedział, pobliski dom stanął w ogniu, „tak, iż płomienie ognia wydawały się unosić w powietrzu i huragan wiatru i błyskawic wstrząsnął niebem”. Zgromadzeni natychmiast pobiegli, aby zgasić ogień, „jednak za pomocą całej ich prawdziwej wody nie potrafili stłumić fałszywych płomieni do chwili, w której, dzięki modlitwie Cuthberta, autor oszustwa został zmuszony do odejścia i złudny ogień rozpłynął się razem z nim”. Nie trzeba dodawać, iż ludzie nie mogli uwierzyć, że dom jest nienaruszony i prosili o przebaczenie „za płochość umysłu”.

Dziwny, niewytłumaczalny ogień został celowo podłożony w sypialni Proboszcza z Ars, św. Jana Marii Vianneya (1786 – 1859), który często bywał osaczony hałasami, przeszkadzającymi mu w tych kilku godzinach snu, jakich mógł zaznać każdej nocy. Gardłowe głosy i dźwięki charakterystyczne dla diabła często były słyszane przez parafian, lecz w szczególności jedno wydarzenie spowodowało wielki niepokój i umocniło ich w przekonaniu, że święty Proboszcz cierpiał z powodu ataków Szatana.

To zdarzenie miało miejsce pod koniec lutego 1857 roku, o siódmej rano, kiedy w kościele odprawiano Czterdziestogodzinne Nabożeństwo. Gdy święty wysłuchiwał spowiedzi, w refektarzu wybuchł ogień. Ksiądz Alfred Monnin, młody misjonarz, który wtedy chwilowo przebywał w probostwie, pobiegł do pokoju Proboszcza i od razu dostrzegł tajemniczą naturę tego pożaru.

Łoże, baldachim, zasłony przy łóżku i wszystko obok – wszystko zostało strawione. Ogień zatrzymał się przed relikwiarzem św. Filomeny, który spoczywał na komodzie. Od tego punktu zatoczył krąg od góry do dołu z geometryczną dokładnością, niszcząc wszystko po jednej stronie świętej relikwii i zostawiając wszystko po drugiej. Ogień wybuchł bez przyczyny i zgasł w ten sam sposób. Godne uwagi było to, a w pewien sposób naprawdę cudowne, że pożar nie rozprzestrzenił się poprzez ciężkie, wełniane draperie na wyższe piętro, które było bardzo niskie, stare oraz bardzo suche i spłonęłoby jak słoma.

Święty zawsze odbierał ogień i inne diabelskie sztuczki jako przepowiednie nawróceń mających nastąpić następnego dnia. Rzeczywiście, po tym wydarzeniu do Ars przybyła ogromna ilość ludzi pragnących wyspowiadać się u świętego.

Hałasy i fizyczne ataki trwały przez trzydzieści pięć lat, jednak święty nigdy nie zobaczył napastnika. Udręki wywołane hałasem zostały poświadczone przez wielu wiarygodnych świadków, którzy widzieli także skutki diabelskiego ataku przy pomocy ognia. Spalone łoże, jak również nienaruszone ciało świętego, można wciąż zobaczyć odwiedzając Ars.

Św. Marcinowi de Porrés (1579 – 1639) nie były obce podstępne uczynki diabła. Zawsze odsyłany przez świętego w taki lub inny sposób do piekła, diabeł zmienił taktykę i odwiedził celę św. Marcina w czasie cichych godzin nocnych. Z rozkazu swoich przełożonych brat Fulano de Miranda znajdował się w celi, gdy święty pogrążony był w kontemplacji. Nagle rozległ się okropny hałas, któremu towarzyszył gwałtowny trzask i akompaniament płaczów i jęków niewidzialnych istot. Oczywiście zaskoczyło to brata Fulano, bo w celi nie było nikogo oprócz nich, ale zaraz przypomniał sobie poprzednie sprawki diabła, wściekłego na brata Marcina. Chwilę później obaj zakonnicy zasypani zostali gradem ciosów, które spadały na nich w ciemności. Lecz to był dopiero początek, gdyż nagle błysnął i rozgorzał ogień, wypełniając celę płomieniami i dymem. Wydawało się, że wszystko płonie, włączając w to meble i inne znajdujące się w pomieszczeniu przedmioty. Ale pożar rozszerzał się, stopniowo zbliżając się do sąsiedniego pokoju. Brat Fulano próbował poprzez płomienie i duszący dym wydostać się z celi, lecz Marcin trwał na klęczkach, jakby nieświadomy działań diabła. Spokojnie rozproszył też po chwili obawy brata Fulano o ich bezpieczeństwo i pokazał, że choć ogień tańczył po meblach, nic nie uległo zniszczeniu. Wszystko to było diabelską iluzją mającą ich przestraszyć i zburzyć ufność w Boga.

Brat Fulano natychmiast opowiedział o zdarzeniu ojcu Andrzejowi de Lison, mistrzowi nowicjatu, który tak to skomentował: „Wierz mi… ten skromny brat jest wielkim świętym i osobą, którą powinieneś prawdziwie czcić. Gdyż jestem przekonany, że podczas tych okropnych wydarzeń zeszłej nocy widzieliśmy niezwykłą moc, jaką ma nad demonami, które pokonał wtedy i podczas wielu innych okazji dzięki swej niezwyciężonej świętości – a szczególnie dzięki czystości i wierze”.

Pojawienie się ognia zanotowano również w biografii służebnicy Bożej, Teresy Heleny Higginson (1844 – 1905). W piśmie do swojego duchowego przewodnika o złym traktowaniu jej przez diabła pisze:

On [diabeł] czasami płakał tak, jakby jakieś biedne dziecko znajdowało się na zewnątrz na schodach; czasem zdarzało się, że kompletnie mnie wyrzucił z łóżka, rzucał we mnie rzeczami znajdującymi się w pokoju oraz wydawał okropne dźwięki i na początku bałam się, że usłyszą to domownicy. I kilka razy, gdy się budziłam, wyczuwałam zapach spalenizny, a pomieszczenia były wypełnione dymem i siarką; byłam pewna, że dom się pali. A innymi razy widziałam całe łóżko i pokój w ogniu i słyszałam jego trzaskanie, i obawiam się, że w tej sytuacji zachowałam się jak tchórz, bo bałam się bardziej niż to potrafię wyrazić, gdyż nie było tam wody święconej: diabeł rzucił czymś w butelkę i zbił ją… ale myślałam, że dom naprawdę mógł spłonąć.

Budynek nie ucierpiał, ponieważ ogień było tylko przywidzeniem wywołanym przez diabła. Świadkiem niektórych z tych zdarzeń była Susan Ryland, która mieszkała w tym samym domu. Co się tyczy powyższego zdarzenia, napisała w liście do ojca Powella, że czuła gęsty dym i często słyszała gwałtowne ataki czynione przez diabła na pannę Higginson, a także diabelskie wycia i jęki oraz odgłosy zwierząt w domu.

W swojej Autobiografii św. Teresa z Avila (1515 – 1582) również opowiada o swoich doświadczeniach z diabłem i ogniem. Pisze: „Kiedyś gdy byłam w oratorium, on [diabeł] się pojawił. (…) Wydawało się, że z jego ciała wydobywa się wielki ogień, który był bardzo jasny i nie rzucał żadnego cienia”.

 

Fragment książki Joan Carol Cruz pt. „Aniołowie i diabły” Wydawnictwa Exter Nasza recenzja


Nasze intencje modlitewne: