Bł. Bartolo Longo i jego nawrócenie

VI. Prawdziwi przyjaciele 

Bartolo przedstawiał sobą żałosny widok. Był niezwykle wychudzony długimi postami i aktami ascezy. Blada i wymizerowana twarz przejawiała pewną nerwowość. Życie na przekór Bogu i przewodniczenie satanistycznej grupie prowadziły do depresji i paranoi. Zaczął zdradzać objawy demonicznego opętania. W nocy, szczególnie po czarnych nabożeństwach, dręczyły go diabelskie wizje. Wszystko to zmierzało do załamania nerwowego albo jeszcze gorszej katastrofy…

Prawdziwi przyjaciele Bartola nie ustawali w modlitwach i Bóg jeden wie, jak skończyłaby się ta historia, gdyby nie duchowe wsparcie z ich strony. Do jego nielicznych, wierzących przyjaciół należał Vincenzo Pepe, którego znał z rodzinnych stron. Był on profesorem humanistą, nauczycielem w szkołach neapolitańskich. Był też gorliwym katolikiem, dla którego wypełnianie przykazania miłości Boga i bliźniego było najsłodszym z obowiązków. Codziennie przystępował do sakramentów świętych i oddawał się żarliwej modlitwie.

Vincenzo od dawna i z narastającą zgrozą obserwował duchową degenerację swojego przyjaciela, czuł też niemoc wobec faktu, że nie przyjmował on żadnych argumentów przeciw sekciarskiemu zaangażowaniu. Opowieści o paranormalnych zjawiskach budziły w profesorze niezwykłą odrazę. Uważał je zresztą nie za przejaw jakiejś nadzwyczajności, ale zwyczajne halucynacje lub triki, na jakie dawali się nabierać prostolinijni ludzie w cyrku. Nie mogąc zmusić Bartola do zejścia ze złej drogi, mógł tylko wyczekiwać dogodnego momentu, kiedy odstąpią od niego złe siły, aby wtedy dotrzeć z przesłaniem prawdziwej wiary i troski o jego duszę i zbawienie.

Ten dzień musiał kiedyś nadejsć. Któregoś dnia Bartolo zwierzył mu się ze swojego duchowego stanu. Opowiedział ze wszystkimi szczegółami o ezoterycznych doświadczeniach, ciemnych praktykach i konsekracji na kapłana nowej religii. O nadzwyczajnych zjawiskach, których nie umieli wytłumaczyć ani profesorowie, ani teologowie. W końcu przedstawił mu stan swojej psychiki, opisał nocne koszmary i nękające go głosy.

Vincenzo w milczeniu słuchał opowieści o mrokach duszy tak silnie nękanej przez demony. Jednak to, co dla niego było oczywiste, dla Bartola było raczej jakąś próbą, którą musiał przejść w trakcie swojej duchowej drogi. Gdy skończył, Vincenzo przemówił do niego stanowczym tonem:

– Bartolo, jeśli nie zerwiesz z tym towarzystwem i tymi praktykami, trafisz do domu dla obłąkanych! Dlaczego wierzysz w te bzdury? Wróć do prawdziwej wiary, zajmij się normalnym życiem! Jesteś w końcu adwokatem, zabierz się za pracę! Zapomnij o tym, inaczej zwariujesz… Wróć do Jezusa! Wróć do Boga!

Bartolo milczał. Zamiast w rady Vincenza wsłuchiwał się w tajemniczy głos, który skłaniał go do szybkiego wyjścia z domu przyjaciela: „To jeden z tych papistów! Co on wie? Bartolo! Jakie poznanie może mieć ten, który wierzy w opłatek? Ani razu nie doświadczył tych znaków nadprzyrodzoności, które ty każdego wieczoru masz na wyciągnięcie ręki!”.