„Kod Leonarda da Vinci”

W ciągu kilku ostatnich lat rekordy popularności bije powieść "Kod Leonarda da Vinci" autorstwa Dana Browna. Jednakże coraz większe rzesze czytelników sięgających po nią nie robią tego z powodu sensacyjnego charakteru książki, lecz ze względu na bardzo śmiałe i kontrowersyjne wątki chrześcijańskie. Po przeczytaniu tej powieści nasuwa się czytelnikowi pytanie, czy wnioski wysnute przez bohaterów bestsellera na podstawie przedstawionych przez Browna "dowodów" są rzeczywiście prawdziwe.

"Kod Leonarda da Vinci" – niewinny wymysł autora czy niebezpieczeństwo dla współczesnego chrześcijaństwa?

Zapewne w wielu ludziach powieść ta budzi obrzydzenie, jednakże musimy zdać sobie sprawę, że są i tacy, którzy uwierzyli autorowi, że jego tok rozumowania jest jak najbardziej prawidłowy.

Dan Brown opierając się na tzw. ewangeliach gnostyckich stwierdził, że Jezus Chrystus był mężem Marii Magdaleny, a tuż przed swoją tragiczną śmiercią na krzyżu zawierzył jej kierowanie młodym i nowopowstałym Kościołem. Oczywiście na tym nie poprzestał. Wysnuł opinię, że jakoby do dzisiejszych czasów żyją ich potomkowie, którzy przez stulecia znajdowali się pod opieką tajemniczej organizacji o nazwie Zakon Syjonu, do której należeli takie osoby jak Leonardo da Vinci, Sandro Botticelli, Isaac Newton, Victor Hugo. Jednakże to nie wszystko. Brown wyraźnie dał do zrozumienia, że Kościół na przestrzeni wieków ukrywał prawdę, dopuszczając się do morderstw, szantaży i innych niegodziwości. Autor wypomniał liczne mroczne i niezbyt chwalebne dzieje Kościoła katolickiego, takie jak wyprawy krzyżowe, inkwizycję, palenie czarownic, dyskryminację kobiet, zapominając, że również w innych odłamach chrześcijaństwa popełniano podobne rzeczy, często nawet jeszcze bardziej okrutne. Na dodatek uczynił instytucję Opus Dei współczesnym narzędziem katolickiego podstępu, która w powieści pojawia się jako instrument Kościoła do walki ze świętością kobiecą i prawdziwym obliczem Chrystusa strzeżonym przez członków Zakonu Syjonu. Warto tu podkreślić, że Brown przedstawił w "Kodzie" osobę Jezusa jako zwykłego śmiertelnika, który najprawdopodobniej nie zmartwychwstał i był tylko i wyłącznie nauczycielem, i założycielem nowej religii. Natomiast Marię Magdaleną uczynił niejako boginią i symbolem przemijającej sakralności kobiecej.

Ale wróćmy do tematu ewangelii gnostyckich. Większość z przedstawionych teorii w swojej książce autor poparł treściami ze zwojów z Nag Hammadi w Egipcie i rękopisów z Qumran w Izraelu. Na dodatek Brown jasno stwierdził, że Kościół za wszelką cenę próbuje je zniszczyć. Nic bardziej mylnego. Zwoje z Nag Hammadi są odczytywane, tłumaczone i publikowane w większości katolickich wydawnictw. Nie mają one również związku z historycznym obrazem Jezusa, wiele z nich ma tradycje pogańskie związane z kultem Seta. Na dodatek są one stosunkowo młode, więc nie mogą pełnić bezpośredniego świadectwa z życia Chrystusa.    

Na koniec warto podkreślić, że spośród wielu tekstów o charakterze ewangelicznym, które były na przestrzeni wieków badane przez Kościół, tylko cztery zostały uznane za teksty natchnione przez Ducha Świętego (Ewangelie: Mateusza, Marka, Łukasza, Jana). Nie możemy więc poddawać dyskusji zdań teologów, którzy wiele lat pracy poświęcili badaniom nad Pismem Świętym.

Oprócz wspomnianych przez mnie insynuacji, jakich dopuścił się Brown, należy dodać jeszcze fakt, że uczynił Święty Graal nie kielichem, z którego Chrystus pił podczas Ostatniej Wieczerzy, lecz szczątkami Marii Magdaleny oraz licznymi dokumentami, z których jakoby ma wynikać, że była ona związana z Jezusem, i że zostawili po sobie potomków. Jest to profanacja tej owianej tajemnicą relikwii, ponieważ z wielu tekstów historycznych jawnie wynika, że Graal jest kielichem.

Mam nadzieję, że ta krótka praca nad "Kodem Leonarda da Vinci" przybliżyła Państwu zagadnienia, które Dan Brown przeinaczył i zniekształcił w swojej powieści. Musimy zdać sobie sprawę, że mamy w niej do czynienia ze sprytną psychomanipulacją, która ma za zadanie przedstawić instytucję Kościoła jako gniazda kłamstwa i intrygi, w którym egzystują ludzie-żmije. Nie dajmy się zwieść pozorom i ulec presji ze strony społeczeństwa, które poprzez niewiedzę w zakresie historii powszechnej i historii Kościoła gotowe jest uwierzyć w ten stek kłamstwa opisany w "Kodzie". 

Na zakończenie jeszcze powrócę do pytania postawionego w temacie. Sądzę, że tego typu powieści stanowią duże zagrożenie dla chrześcijaństwa, podobnego do tego, które płynie z lektury "Harry'ego Pottera". My, ludzie wierzący, powinniśmy umieć przeciwstawić się rosnącej pladze osobowego Zła, która w wielu przypadkach osiąga bardzo niebezpieczny poziom. Życzę wysnucia podobnych wniosków po przeczytaniu tej książki.

Paweł