Duchowa noc
Trudno zrozumieć działania demona, nie odwołując się do dramatycznego kontekstu, w jakim dawały się zauważyć, nie można też pominąć zadziwiających zjawisk, w które obfitowało życie Marty. Demon pojawia się, aby pozbawić kogoś wszystkiego i wytrącić z równowagi. Taki jest najpewniej jego cel. Kiedy odebrał mu wszystko, zanurza się w nocy duchowej. Jest to niezbędne, aby dostąpić udziału w Transcendencji, pod warunkiem że uda się wypłynąć na powierzchnię.
„Przywdziewając miłość – mówi wiersz Jacopone’a da Todi – zostaniesz obrany ze wszystkiego, pozbawiony zupełnie siebie samego, przemieniony w Tego, co cię prowadzi”. Ale ryzyko jest wielkie, gdyż nie można zatrzymać się w pół drogi, oddaliwszy się od ziemskiego oparcia nie dopływając do drugiego brzegu. Pamiętamy, że Marta doświadczyła wielkiej nocy duchowej w r. O mało w niej nie zatonęła. Później co piątek, przeżywając Mękę, odnajdowała ową „ciemność”, którą wiszący na krzyżu Chrystus wyraził rozdzierającym krzykiem, dźwięczącym przez stulecia: „Boże mój, czemuś mnie opuścił?” Okrzyk ten Marta będzie wznosiła często. Podobnie jak i ojciec Pio, piszący do swojego spowiednika czerwca r.: „Łzy są moim chlebem powszednim. Miotam się. Szukam, ale Go nie znajduję, chyba że w Jego zapalczywej sprawiedliwości. Mogę powiedzieć razem z prorokiem: Wypłynąłem na pełne morze i zatopiła mnie burza. Na próżno krzyczałem i trudziłem się, moje gardło ochrypło bez skutku. Spadł na mnie strach i drżenie, zewsząd opadły ciemności. Leżę na łożu boleści, zdyszany i szukający mego Boga. Ale gdzie Go znaleźć? O Boże mój, zagubiłem się i straciłem Ciebie. Czy skazałeś mnie na wieczne życie z dala od Twego oblicza? Przysypiam i słabnę. Przez mój umysł starający się zrozumieć, co się z nim dzieje, przewalają się bałwany. Najpierw walczy, później ustępuje, na próżno szukając utraconego skarbu”.
„Ileż agonii mojej woli trzeba było, abym umarła w końcu dla siebie!” – powie Marta Robin w r. lipca r. ojciec Pio zanotował jeszcze: „Mój duch czuje się zagubiony, porzucony i zatrwożony. To najbardziej wyrafinowane z cierpień, jakie w swej słabości mogłem znieść. Utraciłem wszelki kontakt z najwyższym Dobrem. Zostałem wydany na pastwę mojej nicości i nędzy, nie poznając najwyższej Dobroci niż poprzez pragnienie -jakże próżne – Jej miłowania. Zmuszony jestem żyć pośród tego całkowitego opuszczenia, choć w każdym momencie wolałbym przez nie umrzeć. Boże mój, czemuś mnie opuścił. Pilnie muszę żyć w Tobie i z Tobą, albo niech umrę. O życie, o śmierci! Jakaż straszna przyszła na mnie godzina! Chcę cierpieć, pragnę tego. Ale niech przynajmniej potrafię w pokoju znosić klęskę, porzucony przez Boga, słusznie ukarany za moją niewierność. Dzień po dniu schodzę w straszną przepaść, w niedoskonałość, widzę stamtąd, co mnie czeka. Szukam mego Boga, czuję w sobie nić nadziei. Ale oderwany od światła dnia, osadzony tam, gdzie nie ma najmniejszego okienka dla oświetlenia wiecznej nocy, czołgam się w kurzu mej nicości, trudzę się bezsilny w błocie mojej nędzy. O mój Boże! W jaki sposób wydostać się z tej krytycznej sytuacji, wydaje się bez końca i która zabija wszelką nadzieję. Milknę jednak, o Panie, widząc w Twojej surowości odbicie moich przewin”. Trudno nie zestawiać tego wołania z krzykiem Marty: „Każde ściskające nas cierpienie, każda ofiara, co zabija, każdy strach, co miota w ciemność, w noc samotności i agonii, każda przerażająca przepaść, co otwiera się nagle w sercu, aby pochłonąć nasze nadzieje, każdy smutek najgłębszy jest nowym życiem, które Boski Mistrz zaszczepia w naszej duszy. Płodzi je w ciemności grobów, aby wskrzesić je do miłości”. W takim smutku pojawiają się łzy, czasem krwawe, jak często u Marty Robin.
Ojciec Pio płakał przy ciele swojej matki: – Dlaczego ojciec tak płacze, zapytano, skoro naucza ojciec, że ból jest niczym innym tylko miłością, jaką winniśmy Bogu? – Ależ ja właśnie płaczę z miłości. „W miłości stajemy się słabi”, mawiała także Marta. „Boże mój, czemuś mnie opuścił?” – wołała w każdy piątek. Podobnie jak i błogosławiona Battista Varani, która usłyszała w odpowiedzi: „Im bardziej wyda ci się, że cię opuściłem, tym bliżej ciebie będę”.
Duchowa noc dana nam jest, abyśmy nauczyli się wiary czystej, kochania bez nagrody, na zawsze. Bez ukrytego pragnienia doświadczania „słodyczy” i innych tym podobnych mistycznych „pocieszeń”. Taka jest ciężka droga, na którą Bóg zaprasza wybranych. Gdyż ostatecznie Miłość zwycięża. Albo raczej zwycięży po przejściu najważniejszego, czyli śmierci. Taka jest nasza wiara, nasza nadzieja. Do tego czasu wybrani muszą brać na siebie cierpienie.