Przemienione cierpienie
W naszym świecie cierpienie istot niewinnych uważa się za skandal. Skandalem jest więc Marta Robin, która przez pięćdziesiąt lat dzień i noc doświadczała cierpienia, sięgającego zenitu co piątek. „Cierpiała bez przerwy – powiedziała mi Francoise Degaud – jej powierniczka. I prosiła jeszcze o dodatkowe cierpienia!”
Jednakże pod koniec życia Marty wyczuwało się jej ogromne znużenie. Po jednej z luźnych rozmów o „życiu mistycznym” zmęczona powiedziała Jeanowi Guittonowi:
– Jakże jesteśmy do siebie podobni! Pan przykuty jest do swoich myśli, jak ja do cierpienia. No, ale trzeba spróbować się poodkuwać, trochę się rozerwać. Jej głos załamał się: – Która godzina? Dla mnie jest zawsze noc, zawsze ból.
A przecież rzeczywiście Marta nie tylko zaakceptowała cierpienie, ale prosiła o nie. Z samego dna swoich „nocy” wołała, jak ojciec Pio: „Chcę cierpieć, pragnę tego”. Gdyż uważała, jak Teresa z Lisieux, którą znała na pamięć: „że jedynie cierpienie może powoływać dusze do życia”. Żeby zrozumieć Martę Robin, trzeba razem z nią odważnie spojrzeć w tajemnicę i sens cierpienia zaakceptowanego, złożonego w ofierze, oczekiwanego, w końcu przemienionego i pokonanego.
Doświadcza cierpienia w dzieciństwie, buntuje się we wczesnej młodości. Później akceptuje je z miłości, zawierzając Bogu i całkiem Mu się oddając. Nie jest to rezygnacja pasywna, gdyż pociąga za sobą zjednoczenie się w Męce z Chrystusem. Odkrywa, że dzięki rezygnacji może poznać Boga. Przez całe życie będzie pogłębiać to niesłychane odkrycie, że cierpienie paradoksalnie miesza się z radością: cierpienie oczyszczające i wynagradzające za siebie i innych, radość zjednoczenia z Bogiem i radość czystej miłości.
Teresa z Lisieux mawiała jeszcze: „Nie pragnę ani śmierci, ani cierpienia, choć nie jestem im niechętna, naprawdę jednak pociąga mnie tylko miłość. Długo pragnęłam ich obu, doświadczyłam cierpienia i zdawało mi się, że osiągam brzegi niebios, teraz prowadzi mnie jedynie rezygnacja z siebie”. Nie inaczej myślała Marta. Powróciwszy z otchłani cierpienia i nocy ducha, podyktowała poniższy tekst, jeden z najpiękniejszych: „Wielkość ludzkiego serca mierzy się jego podejściem do cierpienia, gdyż jest ono odciskiem pozostawionym przez kogoś, kto człowiekiem nie jest. Nawet kiedy wydostaje się z nas, aby zagłębić swoje przeszywające ostrze w świadomości, to zawsze wbrew początkowemu zapałowi i spontanicznemu życzeniu jego akceptacji. Jak by nie było ono przewidywalne, jak bardzo byśmy nie byli zdecydowani, wystawić się na jego razy, spragnieni i zafascynowani jego surowym i ożywczym pięknem, zawsze jest czymś obcym i dokuczliwym, zawsze jest inne niż to, na które czekaliśmy, a w oczekiwaniu tym nie można zapanować nad strachem, nawet jeśli zdecydowanie stawia mu się czoła, pragnie go i lubi. Cierpienie zabija w nas coś, aby zaszczepić coś innego, co nie pochodzi od nas. Ukazuje nam skandal naszej wolności i racji bytu: nie jesteśmy tym, czym byśmy chcieli. Ażeby chcieć tego, czym jesteśmy, czym być powinniśmy, musimy zrozumieć i zaakceptować jego dobrodziejstwa i płynącą z niego naukę. Tak więc nasze cierpienie, to jak boskie nasienie, jak ziarno pszenicy, które musi umrzeć, zanim wyda owoc. Jest niezbędnym początkiem większego dzieła. Kto nigdy przez coś nie cierpiał, nie zna tego ani nie miłuje”. Kto potrafi, niech rozumie! „Sens cierpienia polega na ukazywaniu tego, co umyka naszej wiedzy i egoistycznej woli, jest ono drogą Miłości skutecznej, gdyż obiera nas z siebie samych i naszych ludzkich dążeń, aby obdarować braćmi i podarować wszystkim. Ale nie może ono osiągnąć w nas swojego boskiego skutku bez aktywnej i szczerej współpracy. Jest wystawieniem na próbę, gdyż zmusza ukryte pragnienia woli do tego, żeby się ujawniły. Burząc spokój zobojętniałego życia, daje możliwość wyboru między osobistymi uczuciami, każącymi skupiać się na sobie, wykluczając jakąkolwiek interwencję z zewnątrz, a ową otwierającą się na płodny smutek dobrocią, ziarnem niesionym przez wartkie wody bolesnego doświadczenia. Jednak cierpienie nie jest wyłącznie próbą, jest także i przede wszystkim wielkim dowodem miłości, odnowieniem wewnętrznego życia, kąpielą odmładzającą. Dosięga naszych najskrytszych zasobów, uaktywnia je i przypomina cel, do którego winniśmy dążyć, gdyż nie pozwala na zaaklimatyzowanie się w tym świecie, wytwarzając w nas poczucie ciągłego niezadowolenia. Czymże bowiem jest zaaklimatyzowanie, jeśli nie znalezieniem stanu równowagi w miejscu ograniczonym, w którym żyje się poza swoim naturalnym środowiskiem? Nieustannie więc będziemy sobie powtarzać: tutaj jest źle. I dobrze jest, że to czujemy, najgorsze byłoby nie cierpieć, oznaczałoby to, że stan równowagi został osiągnięty i problem rozwiązany. Oczywiście w spokoju przeciętnego życia, wszystko wydaje się samo układać. Ale w obliczu rzeczywistego bólu piękne teorie wydają się absurdalne i nic nie warte. Kiedy zbliżamy się do niego, odczuwamy ożywcze działanie cierpienia, systemy brzmią pusto, i rozumowanie staje się nieskuteczne. Cierpienie jest czymś nowym, nieznanym, boskim, nieskończonością przeszywającą nasze życie niczym miecz, który pokazuje Chrystusowe, boskie pragnienia w każdym z nas. Jezus uczy nas patrzeć dalej, wyżej i przede wszystkim z większą miłością, człowiek nazywa to bólem i cierpieniem, ale w rzeczywistości jest to ostateczny warunek trwałości szczęścia i miłości w niebie”. Cierpienie – dźwignia miłości i klucz do wyzwolenia, oto sekret wszystkich mistyków i jeden z sekretów misterium życia ludzkiego.