Kuźnia nawrócenia – świadectwo

Crux Sacra Sit Mihi Lux Non Draco Sit Mihi Dux 

Byłem osobą wychowaną w przeciętnym katolickim domu. Kumatym gościem, ze świadectwami z czerwonym paskiem o duszy buntownika. Słuchałem metalu, grałem w kapeli. Zawsze dążyłem do samorozwoju, interesowałem się techniką, komputerami, programowaniem i elektroniką.

W czasie około drugiej klasy liceum zacząłem się interesować duchowością. Ale nie katolicyzmem, który wydawał mi się nudny (którego de facto nie rozumiałem). Fascynacja muzyką Black i Death metalową doprowadziła do zainteresowań spirytualizmem. Zawsze uważałem człowieka za osobę duchową. Ze spirytualizmu gładko przeszedłem do fascynacji voodoo. Wtedy też próbowałem pierwszych interakcji z duchami i transem a stamtąd już tylko malutki kroczek do satanizmu. Nie będę się tutaj rozpisywał o filozofii satanizmu. Faktem jest, że otworzyłem się na rzeczy, które wywarły później na mnie niesamowite piętno.

Zaczyna się zawsze tak samo, niewinnie. Dlatego czasem z przymrużeniem oka, ale potrafię zrozumieć osoby, które doszukują się wszędzie (czy to kucyki pony czy hello kitty ) sposobności dostępu złego ducha. Może to być promil zagrożenia, ale trzeba być czujnym, bo może paść na podatny grunt. To nie jest tak, że te przedmioty są same w sobie złe, raczej to że użytkownicy zaczynają w nie wierzyć, czcić jak bożków lub wyznawać pewną ideologię, wypierając z życia to co istotne patrz pogoń za materializmem, gadżetami, chore podniety itp… lub może dojść do fascynacji złem jak było w moim przypadku. Na początku to był niewinny romans, później przerodził się w horror. Moja wszechstronna fascynacja śmiercią, sprawami duchowymi, bytami niematerialnymi jest analogiczna do osób zafascynowanych zombie i wampirów (a niestety jest coraz więcej takich za sprawą halloween i zombie walk w połączeniu z sekularyzacją społeczeństwa). U mnie to poszło dalej, zacząłem się „modlić” do bliżej nieokreślonej siły o powodzenie w szkole i na studiach. Doprowadziło to do mojego upadku duchowego. Mój buntowniczy charakter nakręcały imprezy alkoholowe, awantury i bójki.  

Na imprezie suto zakrapianej alkoholem doszło do konfrontacji między mną a moim przyjacielem gdzie próbował coś mi mówić o Jezusie ale ja wtedy zadeklarowałem, że moim panem jest Szatan. Musiało to zrobić na nim piorunujące wrażenie, bo zachował to w sobie na długo. Ale o tym później. Staczanie wewnętrzne trwało w najlepsze. Stałem się pyszny do granic możliwości. Zdarzały się rozmowy z bliskimi gdzie potrafiłem doprowadzić do płaczu, przez deptanie wartości katolickich, podkopywanie prawd wiary. Na moją argumentację nie było mocnych, wszechstronne oczytanie wraz z „oświeceniem” pozwalały na zabawę słowem i naginanie faktów â ale, któż mógł o tym wiedzieć. Zamknąłem się w sobie, rozwijałem zdolności. Pogarda do ludzi rosła, przekonanie, że większość ludzi jest bezwolną masą, którą należy sterować narastała.

Motywowany tym przeświadczeniem chciałem wstąpić do masonerii. Dziwaczne pragnienia, jak na młodego człowieka. Na moje szczęście nie spełniałem wtedy warunków koniecznych. Jednak jestem przeświadczony, że gdyby wszystko z czasem „nie wymknęło się spoza kontroli” udało by mi się. Wszystko było naturalne i z góry wiedziałem jak działać. Dialog z diabłem trwał w najlepsze. Da radę wejść w pełną interakcję ze złym a „modlitwy” są szybciej i łatwiej wysłuchiwane – właściwie dostaje się to co chce. Można powiedzieć, że Szatan jest bardziej namacalny niż Bóg, który jest delikatny jak wiatr i szanuje nasze wybory… (tyle czy w pewnym momencie to jeszcze są nasze wybory, czy może dojść do totalnego zaczadzenia umysłu?). A diabeł z radością daje szybciutko to co potrzebujemy. Na szczęście Ojciec nasz nie zostawia swoich dzieci w potrzebie a aniołowie czuwają…

Seks przedmałżeński, doprowadził do tego, że zaistniała poważna realność wpadki. Z dziewczyną zdecydowaliśmy się na pigułkę po. Uświadamianie w kiblach na imprezach przez plakaty zachęcające wręcz i wmawiające, że to nic złego, zrobiły swoje. Nikt nam nie powiedział, że mogło to zabić dziecko (bo nie było pewności co do poczęcia). Pani lekarz również nic nie powiedziała „gównażerii” (czyli nam), tylko przypisała tabletki.. Mam nadzieję, że nie zawiązało się życie ale sam fakt, że mogłem wtedy pomyśleć o czymś takim, o tym, że nie chcę żeby się narodziło, samo to, że nieświadomie ale to zrobiłem pozostawia obrzydzenie do samego siebie i nie daruję sobie tego do końca życia. Przez wiele lat nie zauważałem tego faktu. Aborcja jest najgorszym złem! Wszystkie tabletki (czy to antykoncepcyjne czy już w 100% wczesnoporonne (tak zwane „tabletki po”)) mogą zabić dziecko i niech nikt nie wmawia wam, że jest to zabezpieczenie awaryjne jak oni to promują! Jest to aborcja (przemycana pod chwytliwymi hasłami)! A aborcja to morderstwo! Proszę pamiętajcie o tym.

Jako, że dostawałem wszystko co chciałem pycha narastała, nie wiem jak ludzie wytrzymywali ze mną… ale chyba im to imponowało, nie myliłem się, zawsze miałem odpowiedzi, szacowałem bezbłędnie, nigdy nie miałem problemu ze znalezieniem pracy. Trwało to latami. Dostawałem co chciałem. Cały czas jednak miałem wrażenie, że w głowie siedzi coś dodatkowego. Jedyne sny jakie mnie nawiedzały dotyczyły wojny i mojej śmierci, do tego były bardzo realne. Pojawiało się coś na kształt głosów, gdzie przy otwartych oknach czy na balkonie zachęcały do skoku. Nie jest to choroba psychiczna â teraz tego nie ma. Kilkoro ze znajomych satanistów miało podobnie, dowiedziałem się po późniejszych rozmowach. Analizowałem wszystko racjonalnie. Najgorsze, że to się dzieje naokoło nas.

Jeden z moich licealnych kolegów, satanista wylądował w wariatkowie. Zaczął ni stąd ni z owąd bać się ludzi. Z dnia na dzień, z inteligentnego młodzieńca, zostało warzywo bojące się opuszczać swój pokój. Niestety prawdopodobnie to nie choroba psychiczna i teraz nie jestem w stanie do niego dotrzeć. Wracając do tematu sam nie byłem w najlepszym stanie. Zaczął się pojawiać bunt, nie dlatego że przeszkadzała mi „ciemność” ale stwierdziłem, że mój „przyjaciel” z którym ciągle utrzymywałem interakcje â diabeł; nie jest mi już potrzebny. Wewnętrzne spiętrzenie pychy, samouwielbienia osiągnęło apogeum, stwierdziłem że sam mogę być sobie bogiem. I wtedy to się stało. Doświadczyłem „mistycznego” spotkania z szatanem – oko w oko.

Dla sceptyków; nie było to porażenie przysenne, analizowałem to wiele razy i nie pasuje mi to do tego czego doświadczyłem wtedy. Nie pamiętam dokładnie przebudzenia było to koło godziny 3, ale pamiętam twarz, przystojnego mężczyzny z bródką w cylindrze ubranego na czarno we frak. Podczas długiej konwersacji czułem narastający strach. Moja pycha dawała mi siłę i zmagaliśmy się jak równy z równym, jednak chwila niepewności przesądziła o wyniku starcia. Stwierdził, że mnie zabije i zacisnął dłonie na moim gardle. Zacząłem się dusić. Tutaj zaznaczę, że w przeciwieństwie do paraliżu przysennego byłem mobilny i walczyłem z całych sił żeby zdjąć te ręce. Były jak najbardziej materialne. Ale przerażenie wzięło górę. To są moje subiektywne doświadczenia, do sceptyków: nawet gdyby tak było (a nie było); paraliż przysenny może być tylko naukową nazwą dla tego typu doświadczeń. Przynajmniej części. Tym samym zakamuflowanym kłamstwem. Dla mnie to doświadczenie było punktem zwrotnym. Zacząłem wzywać imienia Boga i modlić się modlitwą Ojcze nasz. Przerażenie i ścisk krtani ustąpiło po paru minutach. Wykończony, po ochłonięciu zasnąłem. Następnego dnia rano, gdy emocje opadły zacząłem analizować co właściwie się stało. Było to dla mnie nie pojęte ale wiedziałem, że trzeba się ratować. Zabrnęło to wszystko za daleko.

Tego samego dnia popołudniu przyjaciel zadzwonił do mnie, żebym pomógł mu następnego dnia przy naprawie samochodu. Usterka była prosta do naprawy, a w ramach podziękowania zaprosił mnie na piwo. Tam zaczął mówić o Jezusie, że należy do wspólnoty neokatechumenalnej i że zaprasza mnie, żebym przyszedł i zobaczył o co w tym wszystkim biega (bynajmniej to nie reklama). Sceptycznie nastawiony, ale poszedłem. Na początku przemawiał do mnie luźny sposób spotkań i eucharystii. Jednak na dźwięk imienia Jezusa nie mogłem się pokłonić, ani nawet skinąć głową, tak jakbym połknął kij. Przez prawie rok od początku spotkań nie mogłem pójść do spowiedzi. Czułem cały czas obecność czegoś niematerialnego.

Zdarzało się, że podczas walki duchowej medalik (który zacząłem nosić) wydawał się ważyć dużo więcej i dusił mnie podczas leżenia, czasem próbowałem w dramatycznym odruchu go zerwać, oczka różańca w mojej kieszeni wybuchły na kawałeczki â zresztą różańce kilkakrotnie się zrywały lub gubiłem. Przemiana następowała, powoli ale wszystko szło w dobrym kierunku, udało mi się pójść do spowiedzi i komunii. Początek nie różnił się niczym, od wcześniejszego życia. Dalej grzeszyłem cudzołóstwem, dalej pycha, pewność siebie, brak szacunku ale zaczyn zaczął pracować. Starałem się chodzić do komunii i z czasem zaczęły mi przeszkadzać moje czyny, wydawało się bezsensowne to, że wyznaję pewne wartości a żyję inaczej. Dojrzałem do decyzji. Zaproponowałem narzeczonej, że dobrym pomysłem było by dotrwać do ślubu we wstrzemięźliwości.

Powiedziała, że zwariowałem… że zmieniłem się o 180stopni i że mnie nie zna. Bolało. Już wtedy zaczęła myśleć o zerwaniu. Któregoś dnia zagroziła, że jak nie zamieszkamy razem to koniec. Nie zgodziłem się, nie było to zgodne już wtedy z moim sumieniem i przekonaniami. Parę dni później się rozpadło. Zostałem sam. Moja przygoda z wspólnotą trwała dwa lata, zdanie mam wyrobione i osobiście skłaniam się ku tradycji kościoła katolickiego, bo to jest konkret, bezkompromisowy podparty wielowiekową tradycją. Co by nie mówić o neokatechumenacie faktem niezaprzeczalnym jest, że jedyną osobą, która wyszła do mnie był mój przyjaciel (członek neo) â pytam się gdzie wtedy byłaś siostro/bracie? Czy jesteś w stanie podać rękę osobie potrzebującej? Czy głosisz Jezusa Chrystusa i jego miłosierdzie dla grzeszników? Ilu osobą pomogłeś/głaś? Ile razy stanąłeś w obronie swojej wiary/przekonań? Odpowiedz sobie na to pytanie. Kim jesteśmy, jeżeli nie jesteśmy stanąć w obronie wartości przez siebie wyznawanych?

Walka duchowa trwa cały czas. Przy próbach modlitwy, za znanych mi satanistów zawsze uaktywniał się diabeł, uczestniczyłem w 3 wypadkach samochodowych (żadnym z mojej winy), atakowały mnie czarne myśli, niepokój i strach. Pocieszające jest, że znam dwa lub trzy przypadki powrotu do kościoła a przynajmniej zejściu ze złej ścieżki. Doświadczyłem jeszcze jednego snu „mistycznego” bardzo realnego, uważam to za definitywny koniec dręczenia diabelskiego. Rząd ludzi a w nim ja, przechodził drogą przy której stała postać w czarnych szatach z kapturem i oczami węża. Na jego widok ogarnęło mnie przerażenie. On nic tylko patrzył nienawistnym wzrokiem, przeszliśmy koło niego. Później się obudziłem. Znów była 3 w nocy. Nawrócenie jest rzeczą ciągłą, w każdym momencie życia się nawracamy, z każdą chwilą. Upadam, podnoszę się, otrząsam i próbuję znowu i nikt nie gwarantował nam, że będzie łatwo. Jest to kuźnia nawrócenia.

Pomódl się Bracie/Siostro za osoby, które nie mogą się podnieść albo są w bardzo złym stanie swojej duszy. Walka trwa nadal a my jesteśmy na wojnie. Wojnie o dusze ludzi.

Postscript_um: Czas trwania tych wydarzeń to kilka lat, od czasów wczesno licealnych do końca studiów technicznych.

PS2. Tekst jest skrócony do granic możliwości, zawiera też skróty myślowe. Może jeszcze kiedyś uda mi się stworzyć bloga z całą historią.

 

Sancte Michael Archangele,

defende nos in proelio;

contra nequitiam et insidias diaboli esto praesidium.

Imperet illi Deus, supplices deprecamur:

tuque, Princeps militiae Caelestis,

satanam aliosque spiritus malignos,

qui ad perditionem animarum pervagantur in mundo,

divina virtute in infernum detrude.

Amen.