Koniec świata doczesnego – o. Armijon (część 2)

 

 

1.2. Piekło jest częścią ładu Bożego

Do dowodów teologicznych dodajmy dowody rozumowe.

Podważenie wiary w istnienie wiecznego piekła zniszczyłoby podstawy wszelkiego ładu moralnego i sprawiło, że runęłyby fundamenty chrześcijaństwa. Prawda o wiecznej karze potępionych jest ściśle związana z podstawowymi prawdami wiary, takimi jak upadek człowieka, Wcielenie i Odkupienie, które w logiczny sposób potwierdzają pewność, że piekło istnieje i jest wieczne.

W jakim celu Jezus Chrystus zstępowałby z nieba na ziemię, gdyby nie było piekła? Po co Jego uniżenie w żłobie, zniesławienie, cierpienia i ofiara na Krzyżu? Gdyby chodziło tylko o to, aby uwolnić nas od czasowej i przejściowej kary czyśćca, to nadmiar miłości Boga, który stał się człowiekiem, aby umrzeć za nas, byłby dziełem pozbawionym wszelkiego sensu i nieproporcjonalnym do końca życia Chrystusa.

Musimy więc uznać, że człowiek uległ na początku tragicznemu, nienaprawialnemu nieszczęściu ipopadł w nieskończoną niełaskę Boga, skoro został odkupiony przez boskie lekarstwo – śmierć Jezusa Chrystusa.

Zaprzeczając tej prawdzie, pomniejszalibyśmy dzieło Chrystusa i wyznawalibyśmy jedynie, że wykupił nas On od kary ograniczonej w czasie, z której moglibyśmy się uwolnić sami, przez nasze osobiste zadośćuczynienie, a tym samym, czyż nie przyznawalibyśmy przewrotnie, że skarby Krwi Jego były zbyteczne? Zaprzeczając tej prawdzie, wyznawalibyśmy, że odkupienie nie było pełne i absolutne, nie uznawalibyśmy w Jezusie Chrystusie naszego Zbawiciela, a wdzięczność i niepodzielna miłość, której Bóg wymaga od człowieka, byłaby wygórowanym żądaniem i niezasłużoną pretensją. Bóg-Człowiek zostałby tym samym zdetronizowany w naszych sercach i pozbawiony adoracji, a chrześcijaństwo pozostałoby jedynie demagogią i poglądem, prowadzącymi do tego, że każdy umysł odrzuciłby w końcu Objawienie i samego Boga.

Jeśli nie ma piekła, to nie ma już ładu moralnego.

Podstawą ładu moralnego jest całkowite rozróżnienie dobra i zła. Różnią się one od siebie zarówno ze względu na odmienne dążenia do całkowicie sprzecznych celów, jak i różne konsekwencje. Jeśli usuniemy karę wiecznego cierpienia, występki i cnoty prowadzić będą w sumie do tego samego celu: zarówno pierwsze, jak i drugie, poprzez różne drogi będą dążyć do tego samego końca, którym jest wytchnienie i radość w Bożej obecności. Ten sam los przypadłby w udziale tym, którzy byli narzędziami zła, jak i tym, którzy aż do końca pozostali nieskazitelnymi przedstawicielami dobra.

Powiesz mi może, że różnica polegałaby na długości cierpienia, której musielibyśmy być poddani dla wzbudzenia skruchy! Oznaczałoby to więc tysiąc albo sto tysięcy lat dla sprawiedliwego i tysiąc albo sto tysięcy lat więcej dla zbrodniarza. Jaka to jednak różnica? Jakkolwiek długi byłby czas prowadzący do skruchy, nie stanowiłby on zasadniczej różnicy, gdyż ostatecznie wszyscy osiągnęliby swoje przeznaczenie. Tysiąc czy sto tysięcy lat mija powoli i nie ma wielkiego znaczenia w naszym nietrwałym, ziemskim i ulotnym życiu, w którym przemijające chwile nigdy więcej nie wracają.

Jednakże gdy tylko człowiek przekracza próg wieczności, nie ma już znaczenia tysiąc albo sto tysięcy lat: największa miara to tylko ziarnko piasku na pustyni, kropla wody w oceanie. Wyobraź sobie przyszłość pełną cierpień, tak długą, jak tylko chcesz, pomnóż przez lata, dodaj wieki do wieków. Jeśli koniec jest dla wszystkich jednaki, przeszłość przestaje się liczyć. Jak tylko kara się skończy, czas jej trwania porównany do wieczności będzie tak nieistotny i tak minimalny, że wyda się jakby go nie było. Gdyby wieczność była dla wszystkich taka sama i nie byłoby istotnej różnicy między wiecznością sprawiedliwego i grzesznika, to okazałoby się prawdą, że grzech nie zaszkodził grzesznikowi.

Jeśli na przykład Bóg mnie osądzi i skaże za moje zbrodnie na wieczne potępienie, to w płomieniach znajdę pocieszenie, będę wiedział, że matematycznie rzecz ujmując, mam dla siebie taki sam czas, jak przyznany sprawiedliwemu, mam całą wieczność… Byłaby to wieczność pełna radości i chwały dla tego, który służył Bogu i kochał Go aż do śmierci; oraz taka sama wieczność, pełna chwały, dla bezbożnego, który czynił zło, gardził wszelkim prawem i przykazaniami Bożymi. Otóż jeśli rezultat jest ten sam. Jeśli zarówno droga zła, jak i droga dobra prowadziłaby niezachwianie do życia, i to życia wiecznego, to trzeba by wnioskować, że cnota i zbrodnia są dwiema drogami tak samo bezpiecznymi, a człowiek może dowolnie wybierać jedną lub drugą oraz że życie splugawione, jak inajczystsze, ma takie same zasługi i taką samą godność, ponieważ jedno i drugie stanowi podstawę tej samej doskonałości i tego samego szczęścia.

Gdyby przyjąć za prawdę takie rozumowanie, to wszelka moralność, cały porządek publiczny, a nawet pozór uczciwości znikną wkrótce z powierzchni ziemi. Sprawiedliwość bowiem zostaje pozbawiona nagrody, sumienie staje się przesądem, cnota i poświęcenie bezcelowym wysiłkiem. Odbierzmy ludzkości lęk przed karą wieczną, a świat napełni się przestępstwami i najohydniejszymi zbrodniami, które staną się wyzwaniem, jeśli tylko da się uniknąć więzienia czy ścięcia mieczem.

Piekło stanie się rzeczywistością; zamiast pojawić się w przyszłości, rozpocznie się w sercu ludzkości natychmiast, już teraz, za ziemskiego życia. Współczesny nam pisarz powiedział: „nie ma złotego środka dla ludzkości: albo Bóg, albo rewolwer”. Jeśli nie ma żadnej kary w życiu przyszłym, siła przezwycięży prawo, tyran stanie się łącznikiem i podporą ładu społecznego, sprawiedliwość głoszona będzie w imię śmierci, a błędy życia w imię Boga12.

„Dlaczego zresztą, zauważa pewien moralista, w imię jakiegoś prawa sędziowie karaliby zbrodnie, skoro noszą one w sobie boską cechę niekaralności i skoro wieczna sprawiedliwość nic nie czyni, jakby była we śnie, aby wymierzyć im należną karę?”13

Sumienie wielu pokoleń odrzuciło takie rozumowanie i sprzeciwiło się jego potwornym konsekwencjom. Mimo wielu błędów i pomimo upadku prawdziwej wiary, prawda o przyszłej karze i wiecznej nagrodzie pozostała nienaruszona i pewna.

Odnajdujemy ją również u pogan. W „Eneidzie” Wergiliusz opiewał to wierzenie w słynnych wersetach: „Niektórzy toczą wielkie głazy, inni, zakuci, wiszą przytwierdzeni do kół, nieszczęsny Tezeusz usiadł i pozostał tu na wieki. Flagiusz, najnieszczęśliwszy, bo utracił cały świat, ciemności biorąc za świadka, podniósł głos: posłuchajcie mej rady, uczcie się żyć sprawiedliwie i nie gardźcie bogami”14. „Można ujrzeć także Tytanię karmicielkę Ziemi, matkę wszystkich rzeczy; …straszliwie zachłanna, swym zakrzywionym dziobem pożera własną nieśmiertelną wątrobę i pogrąża …w torturach, …nie daje odradzającej się wątrobie najmniejszego odpoczynku”15.

„Nikczemni zbrodniarze o duszach nie do uleczenia – mówi Platon – dotknięci są wstrząsającym cierpieniem, które ich nie uzdrowi. Dusze, które popełniły wielkie zbrodnie, wrzucone są w otchłań zwaną piekłem. Taki jest wyrok Bogów zamieszkujących niebo: dobrzy dołączą do dobrych, źli do złych”16.