Koniec świata doczesnego – o. Armijon (część 2)

 

 

1.3. Piekło jest wieczne

Zadziwiająca jest zgodność wszystkich ludzi, filozofów, poetów, królów, narodów, tak cywilizowanych, jak i barbarzyńskich, co do tej wstrząsającej prawdy, którą chętnie by odrzucono z tyluż powodów! Oto więc czas i miejsce, by ogłosić rzecz wielkiej wagi ifundamentalną zasadę: To, w co wierzono zawsze i wszędzie, nieuchronnie musi być prawdą.

Zrozumienie każdej prawdy wiary podlegało rozwojowi, a niemal wszystkie dogmaty teologii katolickiej przechodziły etapy ich kwestionowania, z wyjątkiem tego jednego. Nikt nie podważał istnienia piekła. Aż do naszych czasów nikt nie negował jego słuszności i konieczności sprawiedliwej kary.

„Protestanci, którzy odrzucili tyle prawd, nie zanegowali prawdy o istnieniu piekła. Kwestionujący spowiedź, prześmiewcy dziewictwa i skuteczności dobrych uczynków, burzyciele wszystkiego, co mogło zaniepokoić sumienie, nie ogołocili piekła z jego przerażających właściwości. Ta ręka, która zbezcześciła drzwi tabernakulum, miejsce odpoczynku Ciała Boga-Człowieka, zatrzymała się na progu tego wielkiego cierpienia…”17.

Jedynie współczesny racjonalizm odważa się negować tę prawdę, a co dziwniejsze, czyni to w imię obrony najwyższej doskonałości Boga. Przeciwstawia sprawiedliwości Boga Jego wielkość i mądrość. Zaprzeczając odkupieniu, odwołuje się do nadmiaru miłości, którą promieniuje umierający na Krzyżu Jezus Chrystus. Bóg jest zbyt święty – mówią racjonaliści – zbyt delikatny i tak bardzo bezinteresowny, że nie mógłby chcieć przytłoczyć ogromem swej mocy, i to na całą wieczność, tak nędznego stworzenia, jakim jest człowiek, tak wystawionego na kuszenia namiętności i własnych słabości. Byłaby to zemsta i prześladowanie niegodne Jego chwały i świętości. Tym odpowiadamy, że jeśli zbrodnie pozostałyby bez kary, to chwała i świętość przestałyby być przymiotami Boga i pełnoprawnie przysługiwałyby człowiekowi przewrotnemu. On też, wybierając zło, mógłby jednym aktem woli sprawić, że w królestwie Bożym będzie triumfowała anarchia. Bóg wówczas nie mógłby liczyć na to, że w dniu, gdy powstanie mocą swej chwały, na nowo przywróci podstawowy obowiązek stworzeń, powołanych do istnienia po to, by dążyć ku Stwórcy każdym swym pragnieniem, by służyć Mu i miłować Go nieustannym oddawaniem Mu chwały, uległością i adoracją. Bóg nie byłby więcej naszym rzeczywistym i ostatecznym celem.

Dodajmy jeszcze dość powszechną opinię, że piekło jest jedynie miejscem smutku i przygnębienia, gdzie uwięziona dusza poddana jest tylko ograniczonemu i łagodnemu cierpieniu. Wyobraźmy sobie w myśl tego założenia, że szatan i jego wspólnicy, przebrawszy wszelką miarę pychy i buntu, mówią odrzuconemu przez nich Bogu: „Jesteśmy sobie i żyjemy sobie na tyle znośnie, że nic nas nie boli oddalenie od Ciebie. To prawda, że szczęście nasze jest dalekie od doskonałości, lecz poziom naszego życia i jego komfort zawdzięczamy wyłącznie naszym dziełom i z tego jesteśmy zadowoleni; jeśli nie promieniujemy chwałą jak Twoi aniołowie, to przynajmniej nie zależymy od Ciebie, nie musimy Ci służyć ani Ciebie słuchać”.

Takim językiem mówiłoby całe stworzenie oddzielone od Boga, jeśli tylko zdołałoby uniknąć swego przeznaczenia, jeśli tylko nie odczuwałoby tego ogromnego, nieskończonego bólu z powodu utraty tych wielkich dobrodziejstw, którymi uparcie i z własnej woli wzgardziło.

Jeśli Bóg chciałby złagodzić niedolę demonów i dusz potępionych, pozostawiając im jakiś cień dobra, kruchą nadzieję, kroplę wody dla orzeźwienia; przylgnęliby do tego cienia, do tej ułudy, z całą energią umęczonej woli; zapragnęliby z całej mocy tej cząsteczki pocieszenia, pragnąc w niej znaleźć zapomnienie inie wierzyć w ogrom pisanego im nieszczęścia. I trzeba by nie znać ludzkiego serca, skłonnego do buntu i niezależności, by uwierzyć, że zrezygnuje zprzyjmowania tej łagodniejszej formy piekła, zginając dobrowolnie kolana przed Bogiem, na znak poddania.

Jeśli więc piekło nie byłoby potopem i bezmiarem niewypowiedzianych oraz wiecznych męczarni, które dają odczuć winowajcy całą potęgę dłoni, która go karze w walce dobra ze złem, to człowiek okazałby się zwycięzcą, a Władca nieba zwyciężonym; żadne kolano nie zgięłoby się przed Nim, jak to powiedziano: aby na imię Jezusa zgięło się wszelkie kolano (por. Flp 2,10).

Konieczne więc jest, dla chwały Bożej, aby człowiek, który znieważył Boga, okazując się uparcie i ciągle zbuntowanym, został wydany na największe, trwające bez końca i niewypowiedziane cierpienia, równe zniewadze okazanej Majestatowi Bożemu. Trzeba, by zniósł rozdarcia i czyste boleści bez odrobiny pociechy, którym towarzyszy absolutne i dogłębne osamotnienie od wszelkich stworzeń, tak by nie mogły go ani orzeźwić, ani rozproszyć; by doświadczył boleści ogarniających go zewsząd, i które nie pozwolą mu ujrzeć pod stopami, nad głową i wokół niego niczego więcej, jak rozczarowanie i rozpacz.

Wszystko to zaś po to, aby rozpoznał wielkość Boga, której zaprzeczał, której nie uznawał i aby pod wpływem wielkości nieszczęścia oddał Bogu ten hołd, którego nie chciał złożyć pod wpływem Jego dobroci; aby zakrzyknął jak umierający Julian Apostata: „Zwyciężyłeś, Galilejczyku!”.

Niewątpliwie, taki stan kary bez odrobiny pociechy przeraża nas, jest to jednak kara konieczna w Bożym władaniu; piekło tymczasowe, takie samo jak czyściec, nie wystarczyłoby dla utwierdzenia porządku i zasady odpłaty za dobro lub zło. Kto tak naprawdę, w tym życiu, przejmuje się cierpieniami czyśćca? Iluż to chrześcijan, pozbawionych wspaniałomyślności i męstwa, zobowiązałoby się przecierpieć tysiące czyśćców, byle by zadowolić chwilowe pragnienia?

Pewien niemiecki filozof, dyskutując z jednym ze swych przyjaciół, mówił: „Poświęciłbym chętnie dwa miliony lat szczęścia wiecznego, gdybym mógł tylko zrealizować ten plan, ten ambitny projekt, który jest przedmiotem mej tęsknoty”. Rozmówca odrzekł: „Jest pan wyjątkowo umiarkowany w ofiarach, jakie pan składa”.

Człowiek docenia tylko to, co jest nieskończone.

Jeśli jakaś inna istota oddaje mu się z uśmiechem i uwodzicielskim wdziękiem, to marzy o niej, obdarza uczuciem i dąży do ukojenia swych nieskończonych pragnień, a kiedy miłość się wypełni, upaja go bezmiernym, gigantycznym szczęściem. Gdyby jednak zaspokojenie tej miłości, zmysłowej, żywej, dotykalnej, wzbudzającej żar serca i ogień zmysłów, ściągnęło karę trwającą wszakże na zawsze, lecz jej wykonanie odsunięte byłoby na daleką i niejasną przyszłość, do tego z możliwością uwolnienia się od niej przed śmiercią, to z całą pewnością piekło trwające tylko jakiś czas wyda się takiemu człowiekowi zapłatą dość skromną, w porównaniu z bezmiernymi radościami, jakie ma nadzieję czerpać z chwili rozkoszy lub posiadania władzy18.

Człowiek zaryzykuje wszystko, o ile w grę nie wchodzi wieczność, nie będzie się targował ani o czas, ani o stopień kary, zgodzi się na podniesienie stawki do miliard miliardów tysiącleci, którymi mu zagrozicie, przekonany, że wygrał dobrą partię w tej rozgrywce. Kto się z tym nie zgadza, nigdy nie zgłębił tajników natury ludzkiej; dla istoty nieśmiertelnej – którą jest człowiek – potrzeba nadziei i bojaźni odpowiednich do jego poziomu. Wszystko, co nie jest nieśmiertelne, ulega zapomnieniu w gęstwinie różnorodnych pragnień.

Dowiedliśmy, że kara jest wieczna, pomówmy teraz o rodzaju tych cierpień, ich intensywności oraz miejscu, gdzie demony i odrzuceni ich doznają.