Podawał mi się ten sposób, żeby albo klasztor zapalić, a w tym rozruchu wyniść i na świecie się obaczyć. Bo mi się tak zdało, iż gdybym tylko była przed furtą stanęła, że mnie miała ta tęskność minąć i już w pokoju zostać w klasztorze. I ile razy szłam imo cele w nocy ze świecą (które były z płótna grzebnego i z rogóż, bochmy jeszcze klasztoru murowanego nie miały) obyjmowała mię wielka pokusa przytchnąć świeczkę do której celi, żeby się zajęło. Także chodząc imo dzwonek klasztorny, który pod dachem wisiał, obaczyłam powróz u niego rozpleciony i skonopiały. Idąc z świecą po jutrzni objęła mię ciężka pokusa zapalić on powróz, toby zaraz płomień na dach buchnął i zgorzałby, a niewielka szkoda, bo już był stary i pokwiękany, a ja bym była w tym rozruchu wyszła i pokusy pozbyła. […]
Ale i po chorobie tom więcy i cięży czuła opuszczenie od Boga z ciemnościami i zakryciem od duszy, jakich nigdym przed tym nie miewała z zamieszaniem zmysłów. I kiedy mię ta męka od Boga opuszczenia i oddalenia ogarnęła, tak czułam się, jakoby mi już Bóg zginął i nie było Go dla mnie, i ja od Niego oddalona. A nie jakim to pomyśleniem, albo rozumieniem było we mnie, ale rzetelnym uczuciem w duszy z taką męką jako piekła, żem wszytka niszczała z tego w siełach i w zmysłach, i nie wiedziałam, co za czas godziny, i pojmować rzeczy powierzchnych nie mogłam, ani przywiązać do nich, wszytko w ony męce będąc ponurzona, bez Boga, i od Niego oddalona, a że już podobno wiecznie, że kiedybym była mogła to pojąć i wiedzieć, że jest Bóg, albo że jeszcze kiedy będę Go mogła mieć, albo przyjść do Niego, folgą już moją było; ale jeno tak jako zgubiona na zawsze bez Niego.
Nie mogę wyrazić męki, jaką cierpiałam, a to teraz pisząc wyraża mi się dobrze w pamięci. O, Boże, bądź ze mną. Ty sam wiesz, co się ze mną działo w takich moich mękach, w opuszczeniu i w odrzuceniu od Ciebie, bom się tak czuła. Nalegały na mnie desperacyje ciężkie, żywe, że już pewną być potępienia swego, z naleganiem czartowskim zezwolić na to, a być pewną tego, z bluźnierstwami przeciw Bogu, „Na co cię stworzył?” (o, nie chcę i pisać), z przymuszaniem odstąpić od rzeczy Jego, z takim naleganiem i ciężkością, że aktem temu przeciwnym, i czym inszym ratować się, albo odpór dać nie mogłam, tylkom albo głową trzęsła, albom ręką ruszyła na oświadczenie, że nie zezwalam, nie odstępuję. I pomnię dobrze, żem nigdy wolą nie zezwoliła, choć wewnątrz to ciężko czując, i w ufności prawie ustając, jeno bojaźni pełna będąc.
Kiedym w takich mękach bywała, a miałam co czasu, żem w osobności w celi była, siadłam kiedy w kącie, kontentując się i trochą ziemie, żem ją jeszcze miała i że mnie znosiła, bo ani do roboty, ani do żadnej rzeczy przyłożyć się nie mogłam, ani pojąć, co czynić. A kiedy jeszcze i męki powierzchne na ciele objęły mnie, w taki męce duszy będąca, męczący się i trapiący o przyzwolenie, o odstąpienie Boga, co często bywało. O, jaki ciężki krzyż! Kiedym też w tych powierzchnych zabawach w oficynach jakich bywała, byłam tak, jak bezrozumna i nie widziałam, gdziem szła i com miała czynić, i co było trzeba robić. Czasem zaszłam do koła i wyszłam, bom już zapomniała, co to trzeba było sprawić albo czynić.
Tom też często miewała, jakoby mnie kto pilnował, przypominając: „to teraz masz czynić, na to teraz dzwonią” etc. Kiedym też zakrystią miewała, tom kładła klucze przed obrazem Najświętszy Panny, prosząc miłosierdzia o ratowanie, żem nie wiedziała, co czynić. I doznawałam, żem ani wiedziała jakom co czyniła, albo sprzątnęła, albo nagotowala za krótki czas.
Modlitwa moja w takim czasie i sposób jej bywał najczęści zażyć więcy męki i utrapienia bez Boga, i opuszczenia Jego, a dręczyć i ponurzać się w utrapieniu. Raz będąc w ty tak ciężkości na modlitwie bez Boga, zabłysnęło mi światło od lampy z kościoła, i z tego mi przyszło pojęcie, że tu jest Bóg mój, i ja przed Nim, z rozradowaniem ducha. O, prędko zaś przyszło mi z tego obaczenia się i pojęcie, że to ja już zdesperowała o Bogu i jestem bez Niego, oddalona od Niego, męka zaś sroga z tego na duszy, i ono ulżenie jakieś obróciło mi się w większą mękę. Tak i części w różnych sposobach bywało, że jeden ucisk drugi przynosieł. Czyniłam też lamenty częste i ciężkie przed Bogiem, które pochodziły we mnie (?) i sam ucisk wydawał. I z mojej niecierpliwości lamentowałam na nieszczęście moje, jeślim na to stworzona, żebym była odrzucona od Boga na wieki, i na to, żem wyszła z żywota matki, kiedym tam już zginąć mogła, i insze słowa podobne słowom Joba: Nie wiem sama, jako mi szły na pamięć a nie ze zwyczaju, albo pomyślenia, ale z wyrażeniem i czuciem, com w sobie czuła, jako już odrzucona i zgubionego mając Boga – bom się tak czuła. Ale to znam do siebie, że mi to nie pochodziło z jakiego złego afektu, albo przeciwności do Boga, ale z bolu i ciężkości duszy, jeślibym już wiecznie zginąć miała, i żem się bez Niego w takim opuszczeniu czuła. Bo mi to największy ciężkości dodawało, żem się tak czuła, jako niepodobna przyść do Boga, albo wyniść z tych ciężkości moich. […]
Oschłość, suchość we wszytkim, nie mogąc nic pojąć przez pojęcie żadne, dopieroż imaginacyją, w niczym afektu wzbudzić, ani wolnością żadną do pojęcia materii jakich, jeno wszytko sucho, a jeszcze z rozerwaniem w myślach, w pamięci. Co tam do niej przychodziło, i od kilku lat rzeczy jakie, a nic nie potrzebne ani słuszne. Rozum jako szalony niespokojny biega, nie mogąc się ni na czym zabawić albo co wziąć z pożytkiem. Od Boga nic, tylko jako zamknął, a bojaźń, opuszczenie etc. Cierpi w ten czas dusza ciężko z tęsknością, z ckliwością widzi i zna, jako nie może z siebie nic. Morduje się, chcąc wyciskać co, jako z prasy, a nie może. Widzi wielką słabość swoję, bo w ten czas skłonność prędsza do niedoskonałości w okazjach i słabość w duchu. Kiedy tak trwa dzień, kilka, zda się, jako rok jaki czas długi. Ufatyguje i umorduje się, a kiedy jeszcze niesposobność według człowieka, przy tym słabość głowy, zapominanie, zamyślawanie się jakieś, co to tak w przyłożeniu do czego pojęciem, będzie to tak, jakoby wszytko zniknęło oraz, że prawie nic nie wiem kędym i com to poczęła myślić. A będzie tego co wiedzieć co razy i nie wiem, czy to ja śpię, czym kędy, a przez krótki to czas będzie, i przez jedno Ave Maria, a zda się długo. […]
Drugi sposób opuszczenia i cierpienia w duszy miewałam już nie tak z rozerwaniem, jako z wielką ciężkością, opuszczeniem i zakryciem Boga strasznym duszy, i barzo trapiącym, obrażaniem sprawiedliwym, oddaleniem od niej. Zagorzkło wszytko w duszy, nic nie ratując, bojaźń, nieufność. Kładę tu różność w tych nieufnościach przeciwko nadziejej i Bogu, a desperacyjach; czego obojga doznawałam w duszy swej. Desperacyje tak mi się zdadzą, co to już prawie wszytka nadzieja ginie, że ledwie się co wola trzyma, że już do końca nie upadnie. Bo już przekonywana od czarta racjami, zaćmiona na rozumie,że nie masz inszej światłości, pojęcia, tylko strach, słuszność, jeno już ledwo opierając się co znakiem trzyma się i oświadcza, przy barzo osłabiony a zwątlony wolej. Tym sposobem w pierwszych czasach z początków cierpiewałam, jakom, zda mi się, wyraźni to już napisała i z jakich okazyi. O, to już prawie męka piekła etc. […]
Trzeci sposób opuszczenia, który jest miły, nie tak dręczący ducha, z wolnością do Boga. Ale nie z tą wolnością, żebym mogła przez jakie tajemnice, pojęcia etc., ale tak, jako Bóg sam postawi i trzyma duszę przy sobie, jeno że nie ma tych zasłon, przeszkód do Boga bojaźniami, oddaleniem. Czuje Boga w duszy swojej, ale tak zakrycie, że nie może rzec i czuć, jeno, że jest opuszczona od Boga. A z drugi strony taką pewnością Boga w sobie czuje, żeby ślubować mogła, iż jest Bóg w ni przytomnie. Coś to i mnie samy w sobie niepojętego bywało. Nie umiałam nikomu tego wyrazić, bom z jednej strony czuła opuszczenie z lamentami, z pragnieniem Boga, a z drugi strony w onym pragnieniu przez one lamenty, tęskności do Boga, czułam Go w sobie i znajdowała w duszy. I nie straszy mię takie opuszczenie w duszy od Boga, albo żeby w ni co złego było, jeno pragnienie wielkie Boga dręczy ducha. A to nie w duchu, ale rozumnym pojęciem bojaźni czyniło sposób niezwyczajny – dwu rzeczy przeciwnych czucia w sobie: i Boga i opuszczenie. Aż trafunkiem czytałam w Gmachu Szóstym, w rozdziale wtórym, ksiąg św. Matki naszy, że wszytko co, tam pisze św. Matka wyrażało się w duszy mojej, i z tego zostałam oświeconą i spokojną. […]
W czwartym sposobie będzie tak dusza, jako zawieszona do Boga, Wszytko zniknie, wszytkie pojęcia, wiadomości, środki, sposoby, – jakieś nic, nic, – tylko opuszczenie, a wszytko pragnienie wielkie, wola, afekt do Boga, od rzeczy wszytkich powierzchownych, stworzonych odwrócenie, że tak wszytko jako zlodowacieje w duszy i sama też wszytka pragnie jako najwięcy być oddalona i znikniona od tego. Stojej (!) tak z wielką męką, i do Boga nie mogąc. A wszytko pragnienie (i to nie skłaniając, bo wszytko obrzydzenie i nie dosyć czyni duszy), że tak się zda, żeby ją i anioł chciał cieszyć i kontentować, ani pragnie, ani chce. Czasem na modlitwie albo w obróceniu do Boga pokazuje Pan opuszczenie swoje na krzyżu, nie tak tylko pojęciem, ale wyrażeniem i uczuciem duszy. To i to nie jakim ulżeniem, ale męką wielką, i z taką ciężkością, że się zda jako konaniem, i tak w siełach i we wszytkim zniknieniu, ze i odetchnąć już sieły nie staje, i z ciężkością może. Kiedy w tym co opuszcza, i przydzie co do siebie, – tak się czuje, jako z krzyża zdjął, we wszytkich członkach, stawach, jako po jakim wyciągnieniu i rozbiciu, że bez chorób czuje się wszytka rozbolała, zmęczona.
O, dosyć przydadzą męki, kiedy chcą posilać, pytają co się stało, na co stęka? Wszytko ulżenie duszy – oddalenie od wszytkiego, w osobności sama być, a męka wielka do jakich spraw powierzchownych udać się, albo z kim mówić, bawić, bo zmysłów do tego nie staje i pojęcia, a musząc – z męką wielką. Już mi to ten sposób w tych bliskich czasach bywał; męcząc się tak, przychodziło mi często natchnienie, żebym czytała w Gmachu Szóstym rozdział ostatni św. Matki naszy. Opierałam się temu długo, rozumiejąc, że do mnie nic nie należy. A to za częstym ciągnieniem przeczytałam i wyrozumiała dobrze, alem tego nie chciała się imować, i brać do siebie na pomoc jaką, bojąc się pychy mojej w tym po sobie to brać. Powiedziałam to z okazyji przełożonemu, strofował mnie z tego, pokazując głupstwo moje z nauki św. Matki, nie chcąc w sobie znać darów Boskich. […]
W piątym sposobie już to w tych czasiech, a nie często, trafia mi się bywać, czego podobno nie wyrażę dostatecznie, wm. sam będziesz lepiej wiedział. Nie może być ciemność jaka powierzchowna tak ciemna, jaka zaćmi duszę i ponurzy w ni. W czym wszytek zmysł i pojęcie jakie nawet i wiadomość o nich znika, tylko zostanie tak goło, a głęboko wnurzona dusza wiarą przy Bogu albo w Bogu. Ale ona tego nie pojmuje, i nie zna, jako jest przy Bogu na ten czas. A będzie to z wielkim zebraniem i – nie umiejąc inaczy, że tak rzekę – wyciągnieniem ducha i w głębokości ponurzeniem. Będąc tak i przez godzinę, kiedy na modlitwie żadnego rozerwania ani myśli, żeby jaka przeszła, nie wiem, ani znam. Pojęcia też i o Bogu jakiego w czym – nic. Jeno tak calie Bóg – smaków, pociech żadnych – i owszem, wielką ciężkość czyni ta ciemność i zniszczenie w duszy. Że i człowiek poczuje powierzchny, zda się coś podobnego, com wyżej napisała, ale, o, jako różnie! […]
Teraz wszytko to ustało, i nie masz nic z tego, tylko takie moje światło, moje uchylenie Boga. Uczuje i uzna w sobie dusza Boga. A ona też przed Nim obnażona ze wszytkim, co w ni jest i jaka jest, stawi się i patrzy w się przed Panem – we wnętrznościach swoich ponurzona, jako w przepaści boleści swojej, nędze i złego, i zakrycia tak twardego i oddalenia Boga. Nie masz nic tylko opływa przed Panem w przepaści boleści i łzach, jako On zna, i Sam tylko znać może. A kto uczuciem samym dozna, jaką przepaść wyniszczenia, opuszczenia i boleści, pokazuje Mu i uczuwa dusza? Nie piórem to wyrazić, bo też i łzy nie dadzą pisać. Kto uczuje, ten tylko pojmie, co jest ulżeniem i jakby złożeniem ciężaru z siebie jakiego duszy. To jest, że wszytką wolnością oddaje się Panu na wolę Jego, i wszytką uczutą kontentacyją, i wszytkim, całym sposobem, nic a nic Panu nie wymując, ani rozumiejąc co lepszym albo co pożyteczniej, ani chcąc sobie dobrego, ani bojaźnią złego, ani pragnieniem nieba, ani bojaźnią piekła, ani jakim chceniem, rozumieniem, pojmowaniem czego, ale cale wszytką wolnością wolej Boski, co On chce, rozumie, i Jemu dobrze – tego jednego pragnąc i prosząc, żeby ani na pożytek, ani na dobro moje patrzył, ale co Jemu dobrze, i co On chce, czynił. Wielka to jakaś wolność i ulżenie w duszy, że nie czuje nic a nic w sobie, czego by pragnąć, czego by chcieć, co by rozumieć i czego się bać: tylko co Bóg chce, to chcieć, żeby się wypełniała wola Boska, dla tego samego. I to czuję, nad co nie może więcy, takie zakrycie i opuszczenie od Boga i na to podaję się, nie chcąc namniejszego ulżenia, odmiany, tylko co Bóg chce i Jemu dobrze. To opuszczenie i zakrycie Pańskie barzo jest ciężkie i większe od pierwszych czasów, już tych niedawnych. Nie zostaje też teraz nic już w duszy, co by jako wspirało albo ratowało, tylko to jedno: bez żadnych wiadomości, pojęcia i czego, tak goło Bogu dla Niego samego ufać i wierzyć. […]
Co zaś do skutków z tego. Przyszedłszy już calie do siebie, jakobym się z onego świata wróciła. I właśnie tak się czuje dusza, że kędyś była. Mówię kędyś, ale pamięta kędy i wie, iże tu przyszła do ziemie obcy, barzo z wielkim utęsknieniem, żalem, lubo spokojnym, że z wolej Boży. Ni do czego nie może afektem skłonić, w ni w czym zabawić. Zna wszytkie rzeczy, sprawy jako niczem są, które nie są Bogiem, a nie do Niego prowadzą, i przykre, ale cierpliwie przykrość znosi. Jako mówią co próżnego, nie o Bogu, nie do Boga, cierpliwie znosi, iż duszę Bóg przy sobie trzyma obecną, czułą przytomnością swoją, który zażywa. I będzie to tak cały dzień, czasem i drugi. Wstyd też czuje, że się jej dziwują, i radaby, żeby tak jaśnie patrzali i znali, jako jej pokazano, co ona jest z siebie: jedna przepaść złego i nic więcy nie może, jeno to złe z siebie (bo prawie w tych sposobach zawsze pokazuje Pan z tychże materyjej, jakom napisała) i jako z onyż jeszcze użyczany łaski więcy uniżać się i bać ma, źle używając, przeszkadzając. I z tego do aktów, spraw, pokory łacno się czuje, dobrze wszytko (krócąc mówię) w takim sposobie być. I kiedyby mogło to tak zawsze być, bo to właśnie różny, jako inszy człowiek będzie, nie jako zwyczajnie z siebie jest. W znoszeniu też co do cierpienia łacność, i to co się w ten czas cierpi nie jest trudnością w cierpieniu, albo w znoszeniu. Bo przecie jest cokolwiek cierpieć: serce to czuje, jakoby go na noże rozebrał albo nóż w nim utkwił, zemdlenie wielkie, wszytek człowiek jakoby po członku rozbierał go, albo z krzyża zdejmował, krew jakoby się znowu do żył wracała. Po onym. cierpieniu i władzy zgubieniu nie przychodziła ja czasem i po dwu dniu ledwo do siebie i chodzić nie mogłam!
Wszytko to według sposobów bywało. Jeśli będzie z większym sposobem podniesienia ducha, wyraźniejszym, w wyższych rzeczach – to też barziej dłuży i serce według materyji robi. Kiedy co z pociechą, z weselem, – dobroć, miłość Boska – to skoki, latania etc. Kiedy z Męki Pański, z życia tu, albo z materyji w ciemności, – to ryki, wysadzania, że nabiegło czasem jak bułka chleba etc. O, wszytko to nic, bodaj tylko było, co Bóg chce. Nie mogę więcy czasem z tych bólów, tylko tymi aktami, żeby tak cierpieć, by Bóg chciał i do sądu; a drugimi – ofiarować to na oczyszczenie grzechów, afektów, niemiłości Boga etc.
Od początku tych sposobów w pierwszym roku często mi ich Bóg użyczał. Było w tym roku, jako siostry rachowały, do trzydzieści razy. Czasem częściej, czasem rzedziej, jako to raz w miesiąc a czasem i trzy razy w tydzień, ale tak nie często. To to w Krakowie mieszkając. […]
Jedną osobę zalecałam na modlitwach Panu Bogu (bom powinna była, i należałam do niej tą powinnością) widząc ją w defekcie jednym i w obrazie Boży, który defekt mógł jej duszy szkodzić a jawny był. Prosząc tedy na jednej modlitwie za nią Pana osobliwie, i bojąc się o zbawienie duszy tej osoby przyszło mi to i powiedział Pan, że ta osoba wiele ma szkody w duszy i niebezpieczna, że źlie zażywa sakramentów. I pokazano mi jakim sposobem, ażeby ją w tym przestrzec. Na co się ja zlękła i nie wiedziałam sposobu, jako to uczynić, nie wiedząc od tej osoby, jeśli ona tak czyniła. A postarałam się o to, że mi z inszy okazyji dozwolono mówić z samą oną osobą sekretnie. Spytałam tej osoby, jeśli tak (wymieniając jej, jakim sposobem) zażywa sakramentów, osobliwie komunii św. Zlękła się ta osoba barzo, jakom ja to wiedzieć mogła i przyznała się zaraz, że tak. Jam też powiedziała, że w tym barzo szkodzi duszy, a żeby tego więcy nie czyniła, raczej zaniechała komunii w ten dzień.