Wyjazd do Częstochowy, modlitwa o uwolnienie, modlitwa Słowem Bożym.
Wyjechałam z moją wspólnotą do Częstochowy na Zjazd Wspólnot Odnowy w Duchu Świętym. Było wiele momentów podczas tego spotkania, które mnie dotknęły, ale opiszę tylko jeden, a mianowicie modlitwę o uwolnienie. Prowadzący poruszył niemalże każdą sferę życia, która mogłaby wymagać uzdrowienia. Bardzo dotykały mnie niektóre wezwania. Chciałam razem z nim się modlić, ale za każdym razem, kiedy próbowałam to czynić, zauważałam, że nie mam na to wystarczająco dużo siły. Dochodziło do tego, że zamiast uczestniczyć w tej modlitwie zaczynałam toczyć duchową walkę i ani się nie modliłam, ani nie słuchałam tego, co prowadzący mówił. Przyszła mi więc myśl, żebym skoncentrowała się jedynie na słuchaniu słów, a o modlitwę za mnie w tym momencie poprosiła obok stojącą siostrę ze wspólnoty. Tak też uczyniłam. W trakcie tego doświadczyłam ogromnego wewnętrznego pokoju. Nie chciałam, żeby ta chwila kiedykolwiek się skończyła. Kiedy modlitwa została zakończona, w moim sercu pozostał pokój. Później była msza i powrót do domu.
W tym dniu nie zdawałam sobie sprawy, że doszło do jakiegokolwiek uzdrowienia. Wierzę w obecność i wstawiennictwo Maryi. Ona zawsze jest przy mnie. W tym dniu dokonało się uzdrowienie, ale Pan Bóg odkrył je przede mną dopiero w kolejnych dniach, po modlitwie Słowem Bożym.
Na następny dzień towarzyszyła mi myśl, żeby pomodlić się Słowem Bożym. Mój kierownik duchowy zawsze podkreślał mi Jego wartość. Przekładając to z godziny na godzinę w końcu poszłam spać bez modlitwy. Nie mogłam się jednak wyspać mając świadomość tego zaniedbania. Postanowiłam więc zaraz po przebudzeniu przystąpić do rozważania ewangelii z niedzieli.
Ta modlitwa różniła się jednak od poprzednich tym, że na jej koniec ustami i sercem mogłam powiedzieć: „Chwalę Cię Boże”. Mój stan duchowy w tym czasie był na etapie, że z trudem mogłam wypowiadać nawet najprostsze słowa modlitwy. W tym dniu, mogłam złożyć to wyznanie bez duchowego zmagania i udręczenia, wręcz z lekkością. Zaraz po tym wstąpiła we mnie radość. Nie mogłam jeszcze wypowiedzieć: „Chwalę Cię Jezu” (nie mogłam uwielbienia skierować w stronę Jezusa wypowiadając przy tym Jego Imię), ale wiedziałam, że to co się wydarzyło jest łaską i „krokiem do przodu”.
We wtorek, z samego rana przystąpiłam do modlitwy – medytacji nad Słowem Bożym. Jednym z warunków właściwego jej przebiegu jest zalecenie porozmawiania z Jezusem o wszystkich przeżyciach, które podczas niej się zrodziły. Ja ten element zostawiałam zazwyczaj na sam koniec dlatego, że to był dla mnie najcięższy moment. Co prawda, moje uwolnienie było na tyle duże, że mogłam wypowiadać imię Jezusa i świętych (było to wynikiem systematycznego prowadzenia przez spowiednika i kierownika duchowego, spotkań z egzorcystą, przynależności do wspólnoty, modlitw), ale jednak na tyle małe, że sprawiało mi ogromną trudność zwracanie się do Pana Jezusa w modlitwie. Wymagało to ode mnie bardzo dużego wysiłku psychicznego, duchowego. Zazwyczaj na ten moment modlitwy poświęcałam dwa, trzy, bardzo rzadko – cztery zdania. Na więcej brakowało mi siły. Po każdym zwrocie „Panie Jezu…” musiałam chwile odpocząć i dopiero mogłam kontynuować to, co chciałam powiedzieć. Czułam bardzo dużą wewnętrzną blokadę. Czułam się osłabiona duchowo, psychicznie a nawet fizycznie. Kiedy wymawiałam podczas modlitwy imię Jezusa traciłam całkowicie wiarę w to, że on mnie słyszy, oraz w Jego Boskość. Modlitwa w tym dniu jednak wszystko zmieniła… Tego dnia, gdy powiedziałam „Panie Jezu…” poczułam jak gdyby zostały ze mnie ściągnięte wszelkie blokady. Zamiast uczucia udręczenia, wysiłku, poczułam lekkość i wewnętrzny pokój. Zaraz po chwili zaskoczona dodałam: „Panie Jezu, czy mi się tylko wydaje, czy ja mogę do Ciebie mówić?”. Powtarzałam na okrągło to zdanie i nie było dla mnie ważne, że się zachowuję jak obłąkana. Wstałam z miejsca modlitwy i chodziłam po pokoju powtarzając „Panie Jezu, ja mogę do Ciebie mówić. Czy Ty to widzisz – ja mówię do Ciebie!!!”. Była to dla mnie nowa sytuacja i przez to nie wiedziałam co mówić. Ciągle powtarzałam to samo.
Jestem przekonana o niesamowitej mocy Słowa Bożego, mocy wręcz uzdrawiającej czy egzorcyzmującej.
Od tego momentu przestałam odczuwać dręczenia. Moje dni upływały w pokoju. Cieszyłam się świadomością, że mogę zwracać się do Pana Jezusa i świętych w modlitwie. Jedyne, co pozostało, to pragnienia masochistyczne – pragnienia doświadczania przemocy. Jednak pomimo, że one były, nie odbierały mi pokoju w sercu i nie pochłaniały całego mojego czasu. Nie realizowałam ich, więc przestałam się nimi martwić a przez to zaniedbałam pracę nad nimi (przy wszystkich dręczeniach jakie miałam, a które ustąpiły, pragnienia masochistyczne wydawały mi się niewielkim problemem). Towarzyszyły mi one od wielu lat, więc w pewnym sensie nauczyłam się z nimi żyć.
Stan wewnętrznego pokoju i cieszenia się świadomością dziecka Bożego trwał kilka miesięcy…