Wiedziałam o istnieniu Boga, ale dopiero teraz wiem, że jest żywy i obecny

 

Uczestniczyłam w mszach uzdrawiających w pierwsze środy, gdzie czasami podczas modlitwy z nałożeniem rąk nogi miałam jak z waty. Było mi błogo – Duch Święty działał. O nabożeństwach pierwszo piątkowych też pamiętałam. Nie przestałam się modlić, towarzyszył mi różaniec i koronka o 15 każdego dnia. Przyszedł jednak taki moment kiedy na samą myśl o modlitwie zaczynałam płakać.  Z jednej strony bardzo chciałam, z drugiej coś nie pozwalało mi nawet wziąć do ręki różańca. Wiedziałam, że ta modlitwa działa, bo szatan chciał sprawić żebym przestała wzywać na pomoc Maryję. Takie wewnętrzne rozdarcie trwało jakiś czas. Taka niemoc i wewnętrzny ból podczas modlitwy.  Któregoś razu poszłam na adorację do kościoła. I tam czekała mnie nagroda w postaci modlitwy jakiej nigdy nie przeżyłam. Jak tylko zobaczyłam Najświętszy Sakrament znowu poczułam wewnętrzny pokój. Nic nie mówiłam tylko klęczałam i patrzyłam na ołtarz. To było coś czego nie sposób opisać słowami. 

Pewnego dnia kiedy pomyślałam, że może przyjmę jakieś cierpienie na siebie w intencji brata. Nie czekałam długo na efekty złego ducha. Kolejnego dnia obudziłam się z ogromnym bólem w łopatce. Musiałam wyleczyć zapadnięty mięsień. Od tej pory zapamiętałam, że zbawia tylko Chrystus.

Nadchodziło uwolnienie od przekleństwa. Kiedyś gdy klęczałam i modliłam się koronką do Miłosierdzia poczułam jakby ktoś przykładał mi dłoń do moich bolących pleców. To była duża siła, która pchała mnie na łóżko, o które byłam oparta. Trochę się przestraszyłam, ale nie przestawałam sie modlić. Oddałam to Panu. Chwilę później odkryłam, że nie bolą mnie już plecy. To był dowód na to, iż modlitwa ma moc uzdrawiania.

Całkowite uwolnienie nadeszło po przeszło roku, przed świętami Bożego Narodzenia w 2010 roku. Uczestnicząc w pierwszo piątkowym nabożeństwie usłyszałam słowa, iż Pan Jezus uwalnia od przekleństwa i więzów pokoleniowych pewne osoby. Znowu łzy mi pociekły i poczułam coś w rodzaju ucisku w klatce piersiowej, który jakby wydobywał się na zewnątrz. 

Po tym uwolnieniu nadal uczestniczyłam w tych modlitwach. Złe duchy nie dawały spokoju. Czasami czułam jakby opanowały cały dom. Szczególnie kiedy zostawałam sama, czułam ich obecność, bardzo się bałam. Po modlitwie i posypaniu domu solą egzorcyzmowaną odchodziły. Raz przyszły wtedy kiedy konferencje głosił ksiądz Rajchel. Kiedy przestał mówić znikały. Zmęczona byłam tymi „odwiedzinami”. Któregoś razu usłyszałam na nabożeństwie słowa skierowane do mnie – żebym się nie bała złych duchów, bo Pan Jezus przy mnie jest i uwalnia mnie od tego strachu. 

Po tym wszystkim czasami zdarzało się, że mnie dręczył w nocy. Budziłam się o 3 i drżąc ze strachu nie mogłam zasnąć. Działo się tak szczególnie wtedy kiedy mówiłam innym o nabożeństwach w opactwie, mszach o uzdrowienie, o tym co mnie spotkało. Chciał żebym przestała mówić o tym jakie rzeczy mi Bóg uczynił. Czasami przed pierwszym czwartkiem, piątkiem czy sobotą toczę duchową walkę, miewam koszmarne sny, ale kiedy nadchodzi niedziela i przyjęcie komunii świętej wszystko mija.

To było swego rodzaju nawrócenie. Zmieniłam swoje myślenie. Wiedziałam o istnieniu Boga, wierzyłam, że jest, ale dopiero teraz wiem, że jest żywy  i obecny. Dopiero teraz dzięki tamtym wydarzeniom mogę powiedzieć, że Go spotkałam w swoim życiu. I nawet jeśli teraz pojawiają się trudności to z Bogiem o wiele łatwiej je przetrwać.

Życzę wszystkim spotkania żywego Boga! 

Pozdrawiam. Kasia z podkarpacia.