Wyjawił, że masoni od wielu lat działają w Kościele, niszcząc Go od wewnątrz. Mówił o krwawych kampaniach przeciw Kościołowi, jakie będą miały miejsce, że jeszcze jest czas, że jeszcze ma czas. Wił się u podnóża ołtarza, przy ikonie Maryi, u stóp kapłanów – ten, którego niektórzy czczą jako swego boga. Płakał i łkał w bezradności i posłuszeństwie, mówiąc, o co był pytany. Ten, któremu pomniki i hołdy ofiarują… A ślepcy spadają po śmierci w jego straszliwe szpony, którymi przez wieczność rozrywa ich ciała, w niekończącym się widowisku śmierci i cierpienia.
Moja tułaczka jeszcze trwała. Nie zakończyła się szybko, choć modlili się za mną w rodzinie, moi znajomi i przyjaciele oraz rzesza świętych zakonników i zakonnic. Mama rozsyłała listy z prośbami o modlitwę – o wolność i powrót jej syna do Boga. Modlili się benedyktyni w Tyńcu, werbiści w Nysie, karmelici w Czernej, kanonicy w Gietrzwałdzie, ojcowie bazylianie, siostry karmelitanki z Tarnowa i wielu innych, których nie sposób wyliczyć. Potrzebowałem czasu i mnóstwa przykrych, bolesnych doświadczeń, by otrząsnąć się i powiedzieć „dość”. Te wszystkie modlitwy i Msze Święte wieczyste zostały przyjęte. Bóg miał swój czas, wysłuchał Maryi, która orędowała za mną i tymi, którzy mnie polecali.
Po pewnej ulicznej tułaczce, w Gliwicach i po tym, kiedy odesłano mnie po raz drugi z Cenacolo, gdzie szukałem pomocy, postanowiłem zmienić swe życie i oddać się modlitwie, wrócić „na front”. Nie mogłem mieszkać w Wieczerniku, gdyż demony manifestowały swą obecność w trakcie modlitwy. Slaven, przełożony, zadecydował, że dla dobra wspólnego będzie lepiej, kiedy wrócę do domu i zakończę proces uwolnienia, a gdy odzyskam wolność – będą na mnie czekać, jeśli zechcę powrócić. Byłem rozgoryczony. Choroby duszy i ciała snuły się za mną, nie mogłem niczego ukończyć, a właściwie niczego zacząć. To był powód, by w końcu stanąć do walki i bez litości zemścić się na piekle.
Rozpocząłem od tego, co najskuteczniejsze – od wtulania się w ramiona Bogarodzicy. Zawierzałem się nieustannie, również na Mszach na Jasnej Górze, w pierwszą sobotę miesiąca. Zgłosiłem się do dzieła Wielkiej Nowenny Fatimskiej i do Rycerstwa Niepokalanej. To na Jasnej Górze, 8 grudnia, w uroczystość Niepokalanego Poczęcia Najświętszej Maryi Panny, w samo południe, gdy otwarte jest Niebo, wstąpiłem do szeregu Rycerzy Niepokalanej. Lata temu przyjąłem szkaplerz święty, od dziecka nosiłem cudowny medalik, a to łącznie, z codziennym różańcem i Eucharystią, diabłom sprawiało wielką udrękę. Sądziłem, że skoro przerwałem proces uwolnienia i przez ponad trzy lata żyłem właściwie bez Boga, będę nie wiadomo przez ile jeszcze lat prosił Pana o wolność. Liczyłem – dwa, trzy lata, może więcej?
Lecz Bóg musi śmiać się z ludzkiego myślenia. W nieograniczonym akcie swej miłości,
dał mi łaskę, której nie spodziewałem się tak prędko. Zostałem bez słowa, obserwując swoje zachowanie w trakcie modlitw u księży Wolińskiego, moderatora i wicemoderatora WPR Mamre, jak w czasie każdej następnej, objawy gwałtownie nikły, ustępowały, by w spokoju, mając całkowitą władzę nad sobą, mógł modlić się, stojąc bez obawy w kościele, że demonstracji już nie będzie! Zostałem uwolniony, po siedmiu latach. Ile radości i szczęścia doznałem, i wciąż doznaję, to nie zrozumie nikt, kto nie przeżył czegoś podobnego. Po pół roku byłem całkowicie uwolniony, lekki w środku, z odmłodzoną twarzą i jaśniejącymi oczyma, tak że znajomi, którzy długo mnie nie widzieli nie potrafili zrozumieć, co zaszło w mym życiu, „odmładzali” mnie o długie lata, pytając o powód tych zmian. Mój umysł stał się przejrzysty, należy już w pełni do mnie, oddycham ze spokojem, żyjąc z inną, pozytywną świadomością. Długo czekałem aż będę mógł cieszyć się wolnością, móc w wolności rozeznawać swoją przyszłość i dokonywać w pełni świadomych i dobrowolnych wyborów. Kocham, mogę poznawać miłość, co było dla mnie niedostępne, gdyż ciążyło nade mną przekleństwo – bym nie kochał! Diabły uśmiercały mnie na najróżniejsze sposoby, w tym odbierając umiejętność kochania…