Szczególnie sakramenty Spowiedzi i Komunii św. przynosiły mi ogromną siłę. Nie jednokrotnie doświadczałem stanów mistycznych. Całym sobą po Spowiedzi płakałem z niesamowitego szczęścia, a Komunia św. zalewała moją duszę niebiańskim szczęściem. Pan dawał mi łaskę ogromnej skruchy za moje grzechy i wewnętrzny pokój. A jednocześnie po Mszy św. wracałem do domu i głosy w głowie mówiły: masturbuj się.
Były okresy po Spowiedzi, że nie czyniłem tego przez kilka miesięcy, a wystarczyło że sięgnąłem po gry komputerowe, aby ze zdwojoną siłą biec do łazienki i się masturbować. Gdy już zacząłem, to nie mogłem skończyć. Aż do następnej Spowiedzi byłem totalnie zniewolony. W życiu prywatnym byłem sam, gdy spotykałem dziewczynę, która mi się podobała, tak się przed nią otwierałem, że się mnie bała.
Była to ochrona przed zranieniem, a jednocześnie bardzo przez to cierpiałem. Za każdą z nich dziękowałem Bogu i Go uwielbiałem. Jednocześnie nie zdawałem sobie sprawy, że za moim chaosem i tym, że nie układało mi się w życiu prywatnym, stoi szatan i grzech, do którego mnie ciągle nakłaniał.
W tym czasie niejednokrotnie myślałem o tym, że jestem przeklęty. Głosy, które słyszałem, a jednocześnie myśli powstające w mej głowie, mi o tym mówiły. Nawet przyjąłem na jednym forum nazwę anatem, co znaczy klątwa. Jednocześnie zacząłem mieć obsesje o końcu świata, czytałem sporo o przepowiedniach widząc przy mnie ciągłe zło i to, że świat razem ze mną zmierza w stronę katastrofy.
Poza tym, coraz więcej czasu spędzałem w kościele, gdyż jedynie tam doznawałem spokoju. Przy tym hojnie rozdawałem jałmużnę dziękując Bogu za Jego miłość i z miłości do Niego. Potrafiłem spędzić w kościele kilka godzin modląc się i radując się jak małe dziecko, dziękując Panu za wszystko. Modliłem się, rozmyślałem i niejednokrotnie przychodziły mi do głowy piękne myśli o miłości np.: że człowiek może być jedynie szczęśliwy wtedy, gdy o sobie zapomni i odda się całkowicie Bogu.
Niejednokrotnie w moich myślach pojawiała się Maryja, tak jakby to najświętsza Pani przychodziła mnie pocieszyć, umocnić i bronić przed szatanem, podając mi na ratunek rękę, a jednocześnie oświecając mój umysł pięknymi zdaniami. Myślę, że najukochańsza Matka wyjednała mi niejedną cudowną łaskę prowadzącą mnie w ramiona Jezusa i dzięki niej nabrałem bardzo dużej wiary, a także ufności w miłosierdzie Boże.
Zacząłem interesować się literaturą o tematyce duchowej. Najgorsze jednak w tym było to, że uważałem, że każda religia ma tego samego Boga, że można sięgać do różnych religii. Do tego mój umysł zniszczony grzechem, zniewolony głosami i myślami, łatwo przyswajał to, co podpowiadały mi demony. Pamiętam, że na czwartym roku studiów z kościoła, lub po kościele, poszedłem do empiku i trafiłem tam na książki guru indyjskiego Osho. Zainteresowała mnie jedna z jego książek, i zacząłem je kupować. Przez nie wpadłem w jeszcze większe bagno. Jednocześnie doświadczałem jak ogromne jest Boże miłosierdzie.
Przed wyjazdem do przyjaciela do Warszawy skończyło mi się jedzenie i pieniądze, zostało mi jedynie na bilet i trochę groszy na drogę. Postanowiłem, że będę pościć, a w zasadzie byłem do tego jednocześnie zmuszony. Dziękowałem Bogu za wszystko.
W tym czasie poznałem przez Internet swoją wtedy nową, obecnie byłą dziewczynę, z którą głównie komunikowałem się za pomocą gg. Dlatego byłem bardzo szczęśliwy i uskrzydlony. Głodny udałem się na przystanek autobusowy i jednym z autobusów pojechałem do stolicy, skąd odebrał mnie wieczorem przyjaciel i pojechaliśmy do niego do akademika. Tam pochwaliłem się nową książką i powiedziałem mu, że jest ciekawa. Trochę porozmawialiśmy i poszliśmy spać. Następnego dnia miałem się spotkać z moimi przyjaciółkami, przyjaciel gdzieś wyszedł. Ja poszedłem na miasto, napisałem esemesy do przyjaciół, ale napisali do mnie, że nie mogą się ze mną spotkać, albo nie odpisali. Miałem od nich pożyczyć pieniądze na powrót.
Wtedy znowu usłyszałem głosy, że powinienem bluźnić i być zły, a ja ufałem i dziękowałem Bogu im błogosławiąc. Poszedłem do kościoła i upadłem na kolana modląc się, uwielbiałem Jezusa i prosiłem Go o pomoc, aby pomógł mi z tymi pieniędzmi. Wtedy usłyszałem głos anioła, który wyprowadził mnie z kościoła i poprowadził na miejsce, w którym znalazłem 100 zł. Pełen radości i uwielbienia dziękowałem Panu mymi łzami za pomoc. Tak Pan napełnił mnie kolejny raz swoim pokojem.
Wróciłem do przyjaciela i następnego dnia odjechałem zabierając ze sobą książkę Osho. Książki tej nie wyrzuciłem, a jej filozofia sprawiła, że jeszcze bardziej utwierdziłem się w moich grzechach. Najgorsze w tym było to, że zamiast odrzucić tą książkę, która źle mówiła o Chrystusie, duży nacisk kładła na seks, łatwe i wygodne życie, to ja jej treści przyjmowałem jako coś objawionego. Tam pierwszy raz trafiłem na medytacje i zacząłem po turecku wyciszać mój umysł do stanu pozbawionego myśli, tak jak mówił Osho.
Nadal chodziłem do kościoła, ale zamiast się modlić, ćwiczyłem wyciszanie umysłu, aż doszedłem do stanu zawieszenia myśli. Znowu oddalałem się od Boga. Zacząłem coraz więcej czasu spędzać przed komputerem, szczególnie dużo pisać z moją dziewczyną, która studiowała w Krakowie. Postanowiłem pierwszy raz do niej pojechać, dziękując Panu, że mogę ją osobiście poznać.
Gdy wyszedłem z pociągu już na mnie czekała. Poszliśmy się przejść po Starym Mieście i rozmawialiśmy. Potem pojechaliśmy do niej i tam zgrzeszyliśmy. Po powrocie do Olsztyna jeszcze więcej ze sobą pisaliśmy rozmawiając o wszystkim. Grzech stał się dla mnie czymś normalnym, a po książce Osho stał się wytłumaczalnym.
Im bliżej ze sobą byliśmy, tym więcej pojawiało się w mojej głowie brudów, w które ją uwikłałem. Nasze rozmowy przez Interent mówiły dużo o seksie. Zacząłem widzieć podział mojej osobowości, ponieważ było dużo sprzeczności w tym, co pisałem – schizofrenia była coraz bardziej widoczna. Coraz silniejsze głosy i oderwanie od rzeczywistości.
Jednocześnie zaczęliśmy planować ze sobą przyszłość i postanowiliśmy, że część wakacji spędzimy ze sobą. Pojechałem więc do Krakowa. Tam mieszkaliśmy ze sobą jeden miesiąc. Zachowywałem się gorzej niż zwierzę, do tego na półce znalazłem książkę o jodze i o medytacjach dalekowschodnich. Wciągnąłem się w nie ćwicząc kilka godzin dziennie, leżąc na podłodze. Zaskoczyła mnie szybkość, w jakim czasie robiłem postępy. Medytacja polegała na patrzeniu się w punkt i głębokim skupieniu się na przedmiocie. Szybko przestałem interesować się wszystkim prócz medytacji i tak minął miesiąc.
Wróciłem do domu i w domu też zacząłem wchodzić w trans. W pewnym momencie usłyszałem głos: „To może się otworzysz, a my cię uzdrowimy?” Miałem chory kręgosłup, więc pomyślałem sobie, że się otworzę i zostanę uzdrowiony. W tym samym momencie, nagle jakaś ogromna siła zaczęła wyginać moje ciało. Było to u mnie nad stawami.
Wróciłem do mojego starego domu. W moim pokoju wisiał obraz Jezusa Miłosiernego. Tam znowu położyłem się na podłodze i chciałem wejść w trans i usłyszałem wewnętrzny głos: „Kim jest dla ciebie Jezus?”, a jednocześnie usłyszałem kolejny inny glos: „To tylko takie bóstwo możesz być jak On.” Pomyślałem sobie, że chcę być jedynie zdrowy i zwróciłem się ku tej sile. Dziś wiem, że miłosierny Pan chciał mnie uchronić przed totalnym pogrążeniem w ciemności, a ja przez moją pychę i spaczone sumienie wybrałem moje zdrowie, odrzucając jedynego prawdziwego Boga.
Straciłem kontrolę nad moim ciałem, w transie po tych słowach siła mnie zmasturbowała. Zacząłem poddawać się sile, która mnie wszędzie prowadziła, głównie w ćwiczeniach nad oddychaniem, czerpaniu mocy z przedmiotów. Spędzałem cale godziny w transie, a siła, zły duch mnie zniewalał coraz bardziej skupiając na sobie.
Wykonywałem ćwiczenia podobne do ćwiczeń jogi, także siła kontrolowała mój oddech uczyła zwalniać oddychanie, prowadziła do pseudo uzdrowienia ciała. Tak minęło kilka dni, a ja ciągle medytowałem zamykając się w moim pokoju nigdzie nie wychodząc. Kręgosłup w trakcie ćwiczeń przestał boleć, a ja ucieszony myślałem, że wyzdrowiałem.
Przestałem się odzywać do mojej byłej dziewczyny, lecz zbliżał się nasz wspólny wyjazd w Bieszczady, więc do niej napisałem i pojechałem do niej, a z nią w góry. W Bieszczadach nie miałem tyle czasu na ćwiczenia, spędzałem na nich tylko ranki i kiedy odpoczywałem na medytacji. Zacząłem mieć silne boleści barku, nie mogłem nosić plecaka, zaczęły się pierwsze kłótnie z nią.
Stałem się bardzo egoistyczny. Ważne było tylko to, jak się czuję fizycznie i co myślę. Na szlakach górskich zostawiałem ją samą z jej przyjaciółmi, a sam ich wyprzedzałem i oddawałem się medytacji i przepływowi energii. Jeszcze nie odczuwałem tak wielkich skutków psychicznych ani fizycznych, które miały się objawić. Do tego bardziej byłem zniewolony przez moje instynkty. Moje człowieczeństwo coraz bardziej zbliżało się do zwierzęcia, co gorsza czyniłem krzywdę niewinnej dziewczynie, która mnie kochała.
Mimo mojego opętania w górach przeżyliśmy też bardzo miłe chwile, potem wróciliśmy do jej domu. Wiedziałem, że ma karty tarota. Poprosiłem, ją aby mi je dała. Zacząłem z nich wróżyć. Wyciągnąłem dwa razy tą samą kartę i w tedy jeszcze nie wiedziałem, że mną kieruje jakaś siła, która ukazuje mi, co się ma za chwilę wydarzyć.