Szatan chciał poruszyć moją pychę, tak myślę. Kiedy byłem opętany szatan podsuwał mi myśli, że jestem kimś wyjątkowym, że mam do spełnienia zadanie jakąś misję, a teraz przez ten fragment chciał mnie tym podniecić i utwierdzić, że jestem kimś wyjątkowym. Wiem, że dla Pana jestem kimś wyjątkowym, że oddał za mnie życie i że tak bardzo mocno mnie ukochał, jednak szatan chce, abyśmy czuli się lepsi niż inni, a każdy z nas dla Pana ma nieskończoną taką samą wartość i każdy z nas jest w miłości Boga równy.
Po rekolekcjach poszedłem spać do cioci, tam od razu miałem myśli, że coś mnie uzdrawia i zacząłem się modlić o zdrowie, tak jakby miało to uzdrowienie teraz się stać. Znowu zacząłem się po tym gorzej czuć. Przystąpiłem do nowej wspólnoty i zacząłem, co tydzień w poniedziałek chodzić na 19 na spotkania. Do wspólnoty należę do dziś i zachęcam każdego, aby przystąpił do wspólnoty przy kościele. Modlitwa za siebie nawzajem, wspólne uwielbianie Pana przez śpiew i modlitwę, wielu fajnych ludzi. Zaprzyjaźniłem się ze wszystkimi z mojej wspólnoty i dało mi to wiele do rozwoju wewnętrznego.
W grudniu znajoma z mojej wspólnoty zaproponowała mi abym zabrał jej syna na Spotkanie Młodych organizowane przez Wspólnotę z Taizé do Poznania. Było to na przełomie 2009 i 2010 roku. Jednak wcześniej przyjąłem w moim kościele Namaszczenie Chorych i pojechałem do Płocka na Mszę św. z modlitwą o uzdrowienie i egzorcyzm. Na Mszy znowu zamknęły mi się oczy, nie mogłem patrzeć, słyszałem głosy. Po Mszy byłem u egzorcysty, modlili się nad moją osobą, a także o zdrowie, czułem przeogromną siłę, która przez moją osobę przechodziła i po części wróciło mi zdrowie. Jednak zły chciał, aby bardziej skupili się na moim zdrowiu niż na egzorcyzmie i nadal słyszałem bluźniercze myśli po wszystkim.
Potem wróciłem na Spotkanie Młodych do Poznania. Byliśmy na nim kilka dni i wydarzyło się tam kilka pięknych chwil, a jednocześnie była walka duchowa z demonami. Codziennie z synem koleżanki przystępowaliśmy do Komunii Świętej, chodziliśmy na czuwania i do grup dzielenia. Modliliśmy się za pokój na świecie, spotykaliśmy fajnych ludzi. Jednak ja miałem straszny chaos myśli. Mój umysł był nadal nękany przez demony, pamiętam, że byłem u Spowiedzi i rozmawiałem z księdzem. Potem byłem na posiłku i spotkałem młodą bardzo sympatyczną dziewczynę, z którą rozmawiałem. Powiedziałem jej, że moim marzeniem jest zostać franciszkaninem. Ona cieszyła się z naszej rozmowy, ponieważ była sama, choć przyjechała z grupą ludzi z Krakowa.
W Sylwestra szukałem z kolegą kościoła, w którym byśmy mogli przyjąć Komunię św. Po długim szukaniu trafiliśmy na Mszę św. do dominikanów, bardzo dobrze wspominam tamte chwile. Po Mszy pojechaliśmy na czuwanie Teze, gdzie doświadczyłem przecudownej łaski Pana Jezusa – zanurzyłem się w Miłości Ducha Świętego. Zacząłem płakać z przeszywającego mnie szczęścia w duszy. Pomyślałem sobie, że przytulam się tak jak święty Jan do piersi naszego Nauczyciela i wiem, że w tym była Maryja. Pan ukazał mi, że bardzo mocno mnie kocha, że moje życie dla Niego, mimo całego zła, które uczyniłem, jest dla Niego bezcenne.
Po takich przeżyciach wróciłem do domu. Szatan zaczął mnie atakować na punkcie coraz bardziej pogarszającego się zdrowia, podsuwając mi myśli, że Bóg mnie nie kocha, że nie przywraca mi zdrowia. Zacząłem coraz bardziej chorować na umyśle, jednak ukrywałem to przed najbliższymi. Praktycznie codziennie byłem w kościele i przyjmowałem Eucharystię, ale szatan zaciekle mi mieszał w głowie podsuwając mi różne myśli. Ciągle wierzyłem, że wyzdrowieje i że pójdę do zakonu, jednak zdrowie nie wracało, a było coraz gorzej. Mijał czas i zbliżały się rekolekcje z Ojcem Jamesem w Chojnicach. Pojechałem tam z nadzieją, że wyzdrowieję, że po tym spotkaniu pójdę do zakonu. Jednak Pan miał inny plan. Szatan bardzo mocno mnie zaatakował, miałem halucynacje i bluźniercze myśli. Szatan sprawił, że byłem zupełnie skupiony na sobie. Nie słuchałem Ojca i nie przeżywałem tych rekolekcji tak jak powinienem, byłem bardzo pyszny i egoistyczny. Ciągle myślałem, że coś mnie uzdrawia, tak mi się wydawało. Po wylaniu Ducha Świętego i po chrzcie w Duchu Świętym, miałem bardzo silne halucynacje i głosy. Pomyślałem sobie, że nie jestem w łasce uświęcającej i w niedzielę, w ostatni dzień rekolekcji, poszedłem do Spowiedzi.
W czasie Spowiedzi miałem atak demonów, nie mogłem się Spowiadać. Ksiądz, który mnie spowiadał zabrał mnie na zaplecze na egzorcyzm. Zaczął się trwający kilka godzin egzorcyzm, ciągle coś w mojej osobie bluźniło i przeklinało Pana Boga i Najświętszą Panią. Zły duch chciał, aby Ojciec James do mnie przyszedł, aby zostawił tych, dla których była Msza św. i ostatni dzień głoszenia. Ojciec po wszystkim przyszedł, a mi głosy mówiły, że jestem chory psychicznie. Ojciec zrobił na moim czole znak Krzyża i kazał mnie puścić.
Coś do mnie powiedział, lecz ja oszołomiony wyszedłem i z nim nie porozmawiałem, a możliwe, że koszmar był by już się skończył. Gdyż być może Dych Święty uwolniłby mnie od działania złego ducha. Wróciłem do domu i powiedziałem Babci, że jestem chyba chory psychicznie. Zbliżały się Wielkanocne Święta. Zacząłem coraz gorzej czuć się psychicznie i fizycznie. Miałem coraz więcej myśli samobójczych, nawet chciałem się targnąć na swoje życie, chciałem się powiesić i skończyć z tym wszystkim, co przechodziłem. Byłem psychicznie i fizycznie wykończony. Jednak Pan, a w zasadzie Duch Święty, skruszył myślami moje serce.
Poszedłem do Spowiedzi i żałowałem tych myśli i czynu, którego chciałem dokonać. Minęły Święta, a ja byłem u cioci, czułem się coraz gorzej psychicznie i fizycznie. Dostałem ataku psychozy, halucynacji i głosów, i w takim stanie trafiłem do lekarza. Lekarz zadecydował, że potrzebuję jak najszybciej hospitalizacji, gdyż mogę coś sobie zrobić i tak trafiłem prawie na pół roku do Gostynina do szpitala.
Oczywiście ksiądz egzorcysta, który mnie prowadził o tym wiedział. Rodzice z nim rozmawiali i wierzę, że się o mnie modlił. W szpitalu nikt mi nie wierzył, że mogę być opętany, lub nękany przez złe moce. Pani doktor była wierząca, jednak w opętania nie wierzyła, a ja ciągle w to wierzyłem. Wchodząc do szpitala słyszałem głosy, że teraz będę czerpał moc od innych, tak mówiły glosy. Pani doktor dała mi bardzo silne lekarstwa psychotyczne i tak zostałem i jestem nadal faszerowany lekarstwami psychotropowymi. Choć dziś w znacznie mniejszej dawce.
Najgorsze było to, że nie mogłem codziennie być w kościele i przyjmować Eucharystii – Ciała i Krwi naszego Pana, aby tak umacniać się w walce ze złem. Coraz gorzej czułem się psychicznie i fizycznie, mój kręgosłup coraz bardziej się skręcał, a w głowie rodziło się coraz więcej bluźnierczych myśli i słyszałem glosy. Nawet raz, choć tego nie chciałem, i bez żadnego powodu, w umyśle zabluźniłem na Najświętszą Panią, a w zasadzie tak jakby coś w mojej osobie to uczyniło. Widziałem jak zły mnie niszczy, a do tego nikt mi nie wierzy, że to problem duchowy, a nie tak bardzo psychiczny, choć taki pewnie też był.
Jednak w szpitalu poznałem kilku fajnych ludzi z podobnymi problemami do mnie. Z jednym z nich do dziś się przyjaźnię i jest mi bardzo bliski, ponieważ rozmawiam o wszystkich problemach duchowych i psychicznych. On myślał, że jest antychrystem i nic mu na początku nie pomagało jednak na egzorcyzmie, który odbył się po kryjomu przed personelem ze szpitala ksiądz stwierdził, że nie jest to sprawa duchowa, a bardziej psychiczna. Dziś oboje jesteśmy po szpitalu i wzbogaceni o te doświadczenia.
Widziałem ludzi bardzo zniewolonych i zniszczonych przez życie, bardziej ode mnie, którym lekarze przypisali jakieś choroby psychiczne, a ja bym powiedział, że było to coś bardziej duchowego. Tak spędziłem około 2 miesięcy na jednym oddziale, chodząc do kościoła jedynie w niedziele i na nabożeństwa majowe. Będąc na drugim oddziale biskup przydzielił do kaplicy szpitalnej kapelana i od wtorku do niedzieli mogłem uczestniczyć w Mszy świętej, co bardzo mnie cieszyło.
Lekarstwa, które brałem i biorę, bardzo mnie zobojętniły, byłem w szpitalu nimi naćpany, a w zasadzie organizm potrzebował dużo czasu, aby się do nich przyzwyczaić. Jednak głosy i myśli mimo wszystko nie ustępowały i lekarze zmienili mi leki, jednak to też zbytnio nic mi nie dało. Mój problem nie był psychiczny a duchowy, a zły pewnie się cieszył, że leki takie spustoszenie robią w moim organizmie.
Po szpitalu wróciłem do domu, jednak zacząłem omijać codzienną Mszę świętą. Bardzo źle psychicznie i fizycznie się czułem. Myśli, głosy, leki i pogarszający się stan zdrowia, a do tego obojętność i po części stłumione uczucia i emocje chyba wprowadziły mnie w depresję. W zasadzie wszystko przestało mnie interesować, a zły podsycał mi myśli, że Bóg mnie nie kocha. Musiałem się z tymi myślami, jakie mi towarzyszyły, ciągle „bić”. Do kościoła chodziłem dwa, może trzy razy w tygodniu.
Na moje szczęście, cały czas chodziłem do mojej wspólnoty i moi przyjaciele mi pomagali. Sam po tym wszystkim traciłem wiarę, że byłem opętany, nie wiedziałem już, co o tym myśleć. Jednak w Internecie szukałem możliwości pojechania do Ojca Johna Bashobora, aby przekonać się, co mi dokładnie było. I znalazłem informację, że w grudniu będzie w Sopocie. Opłaciłem jednodniowe z nim spotkanie i pojechałem na kilka dni do Trójmiasta, gdzie zatrzymałem się u przyjaciela. Od niego pojechałem do Sopotu. Tam, podczas Mszy świętej dostałem ataku demonów. Jednak leki mnie hamowały, a w zasadzie wyciszały.
Miałem jednak brudne i agresywne myśli do Ojca Hojna, takie, że to czarnuch i inne. Ojciec modlił się najpierw na odległość o uwolnienie nas i podźwignięcie nas z chorób. Jednak ani z choroby ani z głosów, które wtedy zamykały mi oczy, nie zostałem uwolniony.
Po Mszy św. Ojciec przyszedł do nas, wiernych, i zaczął iść przez tłum modląc się, a ja tam stałem. Podszedł do mnie i położył na mojej głowie swoje dłonie i powiedział coś po angielsku, ale tego nie zrozumiałem. Jednak był tłumacz i powiedział do mnie, że Ojciec teraz modli się o moje uwolnienie i w tedy zrozumiałem dokładnie, że byłem opętany i dręczony przez złe duchy i wtedy nastąpiło uwolnienie.
Od tej pory minęło prawie trzy lata, i powoli wracam do zdrowia, a przyczyniają się do tego modlitwy o uzdrowienie duszy i ciała, a także rekolekcje, w których uczestniczyłem. Dziś psychicznie czuję się dobrze, choć czasem są myśli i kuszenia, ale szatan już nie ma tak wielkiego wpływu na moje życie, gdyż Krew Baranka obywa mnie prawie codziennie i Pan dokonuje cudów w moim życiu.
Dlatego chcę dać świadectwo, że nigdy nie możemy tracić zaufania do Jezusa, który oddal za nas swoje życie i ukochał nas tak bardzo, płacąc Bogu Ojcu tak wielką cenę. Dlatego każdy z nas bezgranicznie powinien ufać Mu i nigdy nie tracić nadziei i tego wam życzę i tego, abyście nigdy nie popadali w rozpacz.
Naszą siłą jest Baranek i jego Ciało i Krew i Trójca Święta przychodząca w postaci Kawałka Chleba. Odwagi! Pan nigdy nas nie pozostawi, a Duch Święty obdaruje nas swoją siłą i mocą do pokonywania diabła i chodzenia po wężach i skorpionach, a Najświętsza Pani każde dziecko do piersi przytuli i poda rękę, aby wyrwać człowieka z mocy złego. Dlatego ufajmy Bogu i Mu wierzmy.
Michał, lat 27
Wrzesień 2012